sobota, 28 listopada 2015

Derby pod Wawelem

fot. sport.wp.pl
W niedzielny wieczór dawna stolica Polski zatrzyma się na dwie godziny i poświęci uwagę wydarzeniu rozgrywanemu przy ulicy Reymonta. Piłkarze Wisły oraz Cracovii rozstrzygną kwestię prymatu w mieście, oczywiście o ile nie padnie remis jak podczas lipcowego spotkania. Konfrontacja zapowiada się ciekawie ze względu na styl prezentowany przez oba kluby. Od początku rozgrywek krakowianie są chwaleni za ładną, ofensywną piłkę. Dotychczas jednak to Cracovia lepiej potrafi przełożyć efektowność na liczbę zdobytych punktów. Podopieczni Jacka Zielińskiego uzbierali cztery oczka więcej i okupują trzecią pozycję. Grająca bardziej w kratkę Biała Gwiazda plasuje się na szóstej lokacie, mocno czując nacisk ekip znajdujących się pod kreską.  
Na pierwszy rzut oka faworytem będą Pasy. Dwa ostatnie mecze ligowe drużyna wygrała bez trudu, strzelając łącznie siedem goli, problem w tym że oba odbywały się przy Kałuży. Dla Cracovii własna publiczność to duże wsparcie. Ponad 70% dorobku bramkowego jej futboliści zaliczyli właśnie na swoim terenie. Kiedy wyjeżdżają w delegacje jakoś tracą animusz i skuteczność. Właściwie tylko w Kielcach potrafili nawiązać do formy prezentowanej u siebie. Trzy z siedmiu wyjazdów zakończyły się jednobramkowymi wynikami. Stadion największego rywala jest szczególnie nieszczęśliwy. Chyba tylko najstarsi górale pamiętają kiedy ostatnio Pasy wygrały spotkanie ligowe przy Reymonta. Jeśli mnie pamięć nie myli, to w erze Filipiaka jeszcze się nie udało.
Z kolei Wisła nadzwyczaj często na własnym obiekcie remisuje bezbramkowo, co trochę podważa wiarę, że derby będą ucztą dla pasjonatów futbolu. Choć z zespołem Kazimierza Moskala generalnie nic nie wiadomo. Potrafią zagrać kapitalne 90 minut deklasując rywala, jak przeciwko Podbeskidziu, albo totalnie bezbarwnie jak przez większość meczu z Górnikiem Zabrze. Dużo zależy od nastawienia piłkarzy, bądź od terminu otrzymania ostatniej wypłaty. Latem skazywano ich na pożarcie, tymczasem potrafili wywieźć z Kałuży cenny punkt i dotrzymywali kroku faworyzowanym sąsiadom. Teraz sporym ułatwieniem będzie brak Piotra Polczaka filara defensywy Pasów.    
Ozdobą derbów powinien być pojedynek kadrowiczów Nawałki: Mączyńskiego i Kapustki. Kto by pomyślał, że właśnie ci zawodnicy będą uznawani za czołowe postaci swoich klubów? W reprezentacji mocniejszą pozycję ma pomocnik Wisły, który był ważną częścią Biało-Czerwonych podczas eliminacji. Zawodnicy najstarszego mistrza Polski już podczas pierwszego starcia przekonali się o klasie rodowitego krakowianina, który strzelił im bramkę, jak dotąd jedyną w tym sezonie Ekstraklasy. 
Kapustka to najnowsze odkrycie selekcjonera. Jego gra z Islandią i Czechami sprawiła, że znalazł się na ustach kibiców futbolu w naszym kraju. Powołania całkowicie mu się jednak należały, bo w lidze spisywał się znakomicie. 18-latek dwukrotnie wpisywał się do protokołu jako zdobywca gola, wtedy Cracovia pewnie zwyciężała. Oprócz tego aż dziewięć razy umożliwiał kolegom celebrowanie zdobytej bramki. Lipcowe derby odbyły się bez jego udziału, ale grając z orłem na piersi już udowodnił, że presja nie jest dla niego problemem. 












piątek, 27 listopada 2015

Jedenastka roku UEFA

fot. skysports.com
Na stronie UEFA (http://en.toty.uefa.com/) można stworzyć swoją drużynę roku złożoną z graczy klubów Starego Kontynentu. Do grona nominowanych załapało się dwóch Polaków: Robert Lewandowski i Grzegorz Krychowiak. U mnie dominują piłkarze trzech zespołów: Barcelony, Juventusu oraz Bayernu, które były najlepsze na swoich podwórkach, a także między sobą rozegrały kwestię prymatu w Europie. Ustawienie 3-4-3.   
Manuel Neuer - tutaj nie ma żadnych wątpliwości, Niemiec zdystansował swoich konkurentów. Obecnie to najlepszy bramkarz świata.
David Alaba - bardzo uniwersalny zawodnik, może występować zarówno w obronie jak i w pomocy. Na tle kolegów z Bayernu nigdy nie zostanie bohaterem nr 1. Wyniki osiągane przed kadrę Austrii świadczą jednak o wielkiej wartości Alaby.
Gerard Pique - kojarzona z ofensywnej piłki Barcelona traciła wyjątkowo mało goli, mimo że rywale tacy jak City czy PSG mieli czym straszyć. Pique był podporą tej formacji, a dodatkowo siedem raz pokonywał przeciwnych bramkarzy.
Giorgio Chiellini - niektórzy twierdzą, że gdyby Włoch wystąpił w berlińskim finale, Barcelona miałaby spore trudności z wygraniem Pucharu. Stara szkoła calcio, mało efektowna, ale napastnicy nie lubią grać przeciwko takim obrońcom. Miedzy innymi dzięki Chielliniemu Juventus tracił tak mało bramek podczas minionych rozgrywek.
Arturo Vidal - najpierw kierował środkiem pola w Juve, co dało awans do finału LM, teraz jest równie ważną kartą w talii Pepa Guardioli. Po drodze wygrał Copa America z Chile, choć o tym turnieju wolałby pewnie zapomnieć z przyczyn pozasportowych.
Anders Iniesta - mijają lata, lecz Iniesta to ciągle niedościgniony wzór na swojej pozycji. Jego wartości nie odzwierciadlają statystyki, szczególnie że Enrique ostrożnie gospodaruje siłami filigranowego pomocnika. Kapitan Barcelony stanowił kluczowy trybik machiny, która wywalczyła potrójną koronę.  
Eden Hazard - pewnie trochę kontrowersyjna decyzja, bo Chelsea w drugiej połowie roku prezentuje się słabo. Niemniej z sentymentu do Premier League umieściłem przedstawiciela tych rozgrywek. Hazard był najlepszym piłkarzem sezonu, a dodatkowo kierował czołową reprezentacją tej części świata.    
Paul Pogba - najmłodszy z mojej jedenastki. Wiosną długo był kontuzjowany, co trochę obniża ocenę. Mimo to zasłużył na wyróżnienie. Fantastyczny rok w barwach Starej Damy sprawił, że interesują się nim europejscy potentaci. Również Didier Deschamps opiera prowadzoną przez siebie reprezentację na wysokim pomocniku rodem z Francji.
Cristiano Ronaldo - Real zaliczył kiepski rok, ale Ronaldo nastrzelał taką liczbę bramek, że musiał znaleźć się w jedenastce. Był królem strzelców La Liga (z kosmicznym rezultatem) i LM, więcej nic nie trzeba udowadniać.
Leo Messi - indywidualnie przegrał z Portugalczykiem, lecz wygrał pod wzgledem trofeów. Tak czy inaczej obaj zasłużyli by znaleźć się wśród najlepszych piłkarzy roku. Argentyńczyk pewnie zgarnie Złotą Piłkę.
Robert Lewandowski - koszula bliższa ciału, ale akurat trudno pominąć Lewandowskiego przy tej okazji. W Bayernie początkowo krytykowany, jednak teraz nikt nie neguje jego roli w bawarskim zespole. Pięć goli z Wolfsburgiem w dziewięć minut przejdzie do historii. Kto wie czy Robert nie jest w ogóle najlepszym zawodnikiem mistrza Niemiec. Dodatkowo potwierdził klasę wprowadzając Polaków na Euro2016.   

wtorek, 24 listopada 2015

Kto mebluje kluby?

fot. dziennikwschodni.pl
Przeciętni kibice rzadko ich znają. Na pierwszej linii medialnego zainteresowania zdecydowanie ustępują  pola piłkarzom, trenerom, a często także działaczom. Kiedy rozgrywki zawieszają swój bieg, oni mają okres największych żniw. Menadżerowie, to niedoceniany element futbolu, jednak na przykładzie kilku klubów Ekstraklasy można stwierdzić, że mają spore znaczenie dla ich kształtu.   
Najsilniejsze są związki agencji BMG-SPORT (należącej do Bartłomieja Bolka) i Wisły Kraków. Pod Wawelem znalazło angaż ośmiu piłkarzy reprezentowanych przez tą instytucję. Co ciekawe wśród pracowników BMG znajdują się byli Wiślacy: Konrad Gołoś i Tomasz Dawidowski. Obecnie dwóch najlepszych strzelców zespołu korzysta z usług Bolka. Oprócz tego członkami stajni są Głowacki, Uryga oraz kilku młodych zawodników. Poza Reymonta BMG też posiada cenne aktywa w postaci: Łukasza Piszczka, Adriana Mierzejewskiego, Pawła Olkowskiego, Artura Sobiecha, Michała Chrapka, Łukasza Skorupskiego czy Szymona Pawłowskiego. 
Pogoń Szczecin korzysta głównie z usług Football Management Group, agencja reprezentuje interesy siedmiu podopiecznych Czesława Michniewicza. Przede wszystkim jest to Łukasz Zwoliński, Rafał Murawski, Adam Frączczak oraz młodzi Matynia i Mateusz Lewandowski. Oczywiście F-MG.com może się pochwalić większymi nazwiskami. Nadzieje wiążą przede wszystkim z Arkiem Milikiem, ale ewentualny transfer Tomasza Kędziory też przyniesie spory zysk. W Holandii fajnie radzi sobie Wojciech Golla, natomiast Rafał Wolski nigdzie nie może potwierdzić wielkiego talentu. 
Górnik Zabrze oparł kadrę na piłkarzach FairSport Agency. Siedmiu graczy 14-krotnego mistrza Polski jest związana z Pawłem Zimończykiem, który szefuje tej firmie. Działają przede wszystkim na Śląsku w związku z tym ich klientami oprócz Polaków są głównie nasi południowi sąsiedzi. Hitem może zostać stoper Romy i reprezentacji Słowacji Norbert Gyomber. Musiałby jednak zacząć więcej grać, bo w stolicy Włoch rzadko otrzymuje szansę na pokazanie umiejętności. Słaba postawa zabrzan sprawia, że trudno liczyć na dobry transfer Bartosza Kopacza, Romana Gergela, Erika Grendela, czy Roberta Jeża - najcenniejszych przedstawicieli FairSport przy Roosevelta. Większe szanse ma choćby Murawski z Piasta lub Babiarz z Niecieczy.
Innym przypadkiem jest Lechia. Gdański klub w każdym okienku transferowym szasta pieniędzmi na prawo i lewo, choć przynajmniej stara się dywersyfikować partnerów biznesowych. Aktualnie najwięcej zawodników nad Bałtykiem posiadają Mariusz Piekarski i Daniel Weber. 
Najbardziej wpływowym polskim menadżerem pozostaje Cezary Kucharski. On mógłby właściwie do końca życia zjadać owoce inwestycji w Roberta Lewandowskiego. Potrafił też wykorzystać swoje kontakty w Legii, dzięki czemu reprezentuje Żyrę, Kucharczyka i Koseckiego juniora. Specjalnością CK Sport są młodzi piłkarze, którzy później gwałtowanie zyskują na wartości. Tak więc warto obserwować kariery Bartosza Kapustki, Mateusza Wdowiaka, Kamila Mazka, Sebastiana Rudola, czy Mateusza Wieteski.
Specjalistą od rosyjskich kontaktów jest inny były Legionista Mariusz Piekarski. To on wysłał za wschodnią granicę Rybusa, Jędrzejczyka, Komorowskiego i Makuszewskiego. Podobno Czerczesow na ławce trenerskiej wicemistrza Polski to też jego pomysł. Być może jest to zapowiedź transferów powrotnych. W talii Mario trochę brakuje nowych, perspektywicznych kart. Koncentruje się na współpracy z dotychczasowymi podopiecznymi.  
Solidni ligowcy to domena Fabryki Futbolu, zresztą zgodnie z nazwą. Niewykluczone nawet, że Fabryka zmontuje reprezentacji podczas Euro2016 środek pomocy w osobach Linnetego i Mączyńskiego. Portfolio uzupełniają znani każdemu kibicowi futbolu w Polsce: Janicki, Stachowiak, Trałka, Bereszyński, Dziwniel, Sadlok, Formella, Mackiewicz, Bartłomiej Pawłowski, Cierzniak, czy Wołąkiewicz. Z tego zestawu można by stworzyć ciekawą drużynę. 
Podobny profil posiada agencja założona przez Marka Profusa, właściciela tygodnika Piłka Nożna. Ponoć w przeszłości był on zainteresowany przejęciem Korony Kielce, lecz ostatecznie transakcja nie doszła do skutku. Profus Management dobrze wychodzi kooperacja z Ruchem Chorzów. Najpierw wypromował Starzyńskiego, a teraz podobne perspektywy otwierają się przed Patrykiem Lipskim. Więcej spodziewano się po Macieju Jankowskim, choć jeszcze nie można go całkiem przekreślać. Obecnie największe nadzieje są pokładane w Ryczkowskim z Legii. Niewątpliwym sukcesem było wytransferowanie do Turcji Patryka Tuszyńskiego.     
Ciekawy zestaw skompletował Daniel Weber. Dominują tam Polacy i Słowacy, ale są też przedstawiciele kultury Iberoamerykańskiej, przede wszystkim bracia Paixao oraz Donald Guerrier. Jest też drugi duet bliźniaków, coraz lepiej radzący sobie Michał i Mateusz Makowie. Był moment, że ich kariera przygasła, lecz teraz znów błyszczą (zwłaszcza Michał). Ogromnym sukcesem Weber Group było umieszczenie Pawła Dawidowicza na Estadio da Luz. W przyszłości ten krok może dać gigantyczny zysk, w przeciwieństwie do Sebastiana Mili i Pawła Golańskiego, którzy już raczej nie przyniosą kokosów. 
Masz problemy w defensywie? Wal do Jarosława Kołakowskiego, który ma w swojej stajni  cały zastęp piłkarzy, którzy powinni wzmocnić moc obronnych zasieków. Perłę w koronie stanowi oczywiście kapitan Torino Kamil Glik, który pewnie niedługo odejdzie do większego klubu za duże pieniądze. Oprócz niego są bramkarze: Kieszek, Białkowski, Szumski czy Pilarz. Tuż przed swoją szesnastką biegają: Malarczyk, Madera, Maciej Dąbrowski, Baranowski, Brzyski, Augustyn, Modelski, a trochę wyżej Cezary Wilk i Tomasz Hołota. Z graczy ofensywnych wyróżniają się Saganowski, Wilczek oraz Szwoch. Jak widać tego menadżera cenią szczególnie przy Łazienkowskiej.   







piątek, 20 listopada 2015

Wszystkie dzieci Nawałki

fot. thenews.pl
Chyba najbardziej medialnym polskim piłkarzem jest obecnie Bartosz Kapustka, o którym pisze się więcej niż o Lewandowskim, czy Krychowiaku. Niewątpliwie Adam Nawałka miał nosa dając szansę młokosowi z Cracovii. Nie pierwszy raz opiekun kadry dokonał właściwej selekcji, choć zdarzały mu się również spektakularne pomyłki. Jeśli spojrzeć na piłkarzy, którzy debiutowali u krakowianina, to jednak większość z nich obecnie może tylko marzyć o biało-czerwonej koszulce. 
Piotr Ćwielong - bardziej kojarzy się z dyskusjami o pogodzie niż ze sportowymi dokonaniami. Jego powołanie wzbudziło dużą krytykę i słusznie. 81 minut w bezbarwnym meczu przeciwko Irlandii powinno skończyć jego reprezentacyjną karierę. I tak będzie miał o czym opowiadać wnukom. Obecnie okupuje ławkę rezerwowych w Bochum.
Adam Marciniak - gra w Górniku Zabrze stała się niezwykle opłacalna odkąd fotel selekcjonera objął Adam Nawałka. Marciniak miał był ewentualną alternatywą dla bocznych obrońców. Zaliczył dwa występy z orłem na piersi i trzeba go zaliczyć do błędów etapu niemowlęcego kadencji obecnego "narodowego". W Larnace praktycznie nie gra.
Rafał Kosznik - mało kto pewnie pamięta, że Kosznik został wystawiony w debiucie Nawałki. Polacy rozegrali fatalne spotkanie i przegrali ze Słowacją, a lewy obrońca Górnika został oceniony bardzo surowo. Sam selekcjoner też zdał sobie chyba sprawę, że to nie jest international level, bo więcej już nie korzystał z usług tego zawodnika mimo sporego deficytu na tej pozycji. Kosznik stanowi ważne ogniwo swojego klubu, który jednak spisuje się znacznie poniżej oczekiwań. 
Krzysztof Mączyński - też znajomy z Roosevelta. Tym razem strzał w dziesiątkę. Początkowo krytykowany defensywny pomocnik stał się podporą reprezentacji podczas eliminacji. Z Krychowiakem stanowią w środku solidny duet. Oczywiście Wisła też nie wyobraża sobie składu bez niego.
Igor Lewczuk - grał tylko w styczniowych meczach bez znaczenia. Wygląda, że on również odpadł już z wyścigu o Euro2016. Nigdy nie był jakimś brylantem, raczej wyrobnikiem. W Legii też spełnia taką rolę, choć wywiązuje się z niej solidnie. Z nim w składzie warszawianie tracą sporo goli, ale to przecież nie jest wyłącznie jego wina. 
Mateusz Zachara - sytuacja podobna do Lewczuka, zresztą grali w tych samych spotkaniach. Trudno sobie wyobrazić, że to jemu przypadnie rola zmiennika Lewandowskiego i Milika. Sam zawodnik chyba też zdał się z tego sprawę wybierając na pracodawcę Chińczyków. Początkowo grał tam w każdym meczu ligowym, lecz ostatnio coraz częściej odpoczywa od futbolu.
Michał Masłowski - niecałe 100 minut i asysta z Norwegią na razie muszą wystarczyć Masłowskiemu. Wiązano z nim spore nadzieje, jednak urazy i transfer do Legii zahamowały jego rozwój. Przy Łazienkowskiej jest już raczej spalony, musi zrobić krok w tył.
Karol Linetty - zdrowie doskwiera również pomocnikowi Lecha. Gdyby nie kontuzje już pewnie wyjechałby z Polski. Nawałka oszczędnie gospodaruje jego siłami, lecz to poważny kandydat w kontekście wyjazdu do Francji. Zagrał z Irlandią na Narodowym i dał radę. Zmiana trenera mistrza Polski nie wpłynęła na osłabienie pozycji Linettego.  
Maciej Wilusz - w pierwszej połowie 2014 r. znajdował się w orbicie zainteresowań Nawałki. Kiedy biegał po murawie z orłem na piersi Polacy dali sobie strzelić tylko jednego gola, więc raczej nie zawiódł. Inna sprawa, że rywalizował w meczach bez znaczenia. Niewypałem okazał się transfer do Lecha, gdzie słabo sobie radził. O kadrze może na razie zapomnieć.
Rafał Leszczyński - z Ząbek do kadry. Piękna historia, którą żyła Polska, jednak na razie Kopciuszek nie stał się księżniczką. Konkurencja między słupkami drużyny narodowej jest zbyt duża, by Leszczyński został choćby numerem 3. Powinien się skoncentrować na regularnej grze w lidze, z czym ma w Gliwicach problem.  
Wojciech Golla - wielkiej kariery dotąd nie zrobił, lecz warto sobie przypomnieć tą postać. Po okresie gry w Pogoni, kiedy wyróżniał się na tle polskich ligowców wyjechał do Holandii, gdzie radzi sobie bardzo dobrze. Jeśli ciągle będzie cieszył się szacunkiem trenera Nijmegen, to pewnie powiększy swoje reprezentacyjne portfolio, które dotąd obejmuje tylko jedną pozycję.    
Michał Miśkiewicz - dostał szansę przeciwko Mołdawii, bramki nie puścił, ale więcej już nie zagrał. Prawdopodobnie jego licznik już nie drgnie, zwłaszcza jeśli będzie tracił kolejne miesiące na ławce rezerwowych Wisły.
Thiago Cionek - ulubieniec selekcjonera, który widzi w nim coś, czego nie dostrzegają inni. Widocznie Cionek musi świetnie prezentować się na treningach, bo zagrał w kadrze cztery mecze i konia z rzędem jeśli ktoś pamięta choć kilka jego zagrań. Nie jest już młody, występuje w słabym klubie Serie B i doprawdy nie wiem, czym zasłużył sobie na wyróżnienie białą-czerwoną koszulką. 
Michał Żyro - w czterech konfrontacjach zaliczył ok. 80 minut. Niewiele jak na jednego z najzdolniejszych przedstawicieli swojego rocznika. Mógłby być ciekawą alternatywą na skrzydłach, które nie mają mocy do jakiej się przyzwyczailiśmy przez lata. Najpierw jednak musi wrócić po nieprzyjemnej kontuzji. Mam też wrażenie, że dobrze zrobiłaby mu zmiana otoczenia, bo stanął w miejscu.
Filip Starzyński - 12 minut z Gibraltarem to za mało, żeby oceniać. Akurat w środku pola jest kilku zawodników i Starzyńskiemu trudno będzie się przebić. Tym bardziej jeśli nie zmieni się jego rola w Lokeren.
Paweł Dawidowicz - zagrał tylko kilka minut, więc trudno wyciągać jakieś wnioski. Wiadomo, że powołanie dostał na zachętę, bo jako gracz rezerw Benfiki nie powinien reprezentować dużego kraju. Praktycznie wszyscy twierdzą, że to gigantyczny talent, lecz musi się zmienić jego sytuacja klubowa.    




środa, 18 listopada 2015

Kadra daje radość

fot. sport.se.pl
Po awansie na Euro reprezentacja dowodzona przez Adama Nawałkę nie zwalnia tempa. Dwa zwycięstwa z poważnymi przeciwnikami, odniesione różnymi składami i w różnych okolicznościach potwierdziły siłę naszej drużyny. Oczywiście bez przesady, punktem odniesienia pozostaje francuski turniej, a nie mecze towarzyskie. Ewentualna wpadka za kilka miesięcy unieważni te wszystkie peany, które teraz wylewają się z mediów, natomiast Nawałka znów zostanie zdegradowany do roli typowego przedstawiciela polskiej myśli szkoleniowej. Niemniej na razie trzeba się cieszyć z tego co mamy. Reprezentacyjna przerwa odzyskała atrakcyjność, nie jest tylko smutną koniecznością. Trybuny są zapełnione, a widzowie praktycznie za każdym razem oglądają fantastyczny spektakl.      
Biało-Czerwoni trochę rozpuścili kibiców. Po kiepskim starcie Nawałki w roli "narodowego" z czasem stworzył on zespół grający skutecznie i ładnie dla oka. Porażki zdarzają się rzadko, podczas 21 spotkań tylko trzy razy Polacy schodzili z murawy pokonani. Tak się złożyło, że każda została poniesiona w innym roku. Jeśli ta tradycja zostanie podtrzymana, to mistrzostwa Europy będą dla nas bardzo udane. Potwierdziła się również siła ofensywna kadry. W eliminacjach pod względem strzelonych bramek zdystansowaliśmy Hiszpanów, Niemców, czy Francuzów. Siedem trafień zaliczonych z Islandią i Czechami oznacza względny spokój z obsadą przedniej formacji. Pomyśleć, że jeszcze niedawno na myśl o ewentualnej kontuzji Lewandowskiego 90% piłkarskiej Polski miało zawał serca. Zresztą sam Robert też długo nie błyszczał w koszulce z Białym Orłem na piersi. Tymczasem napastnik Bayernu miał wczoraj wolne, a i tak Cech trzy razy sięgał do siatki po piłkę. Pavel Vrba dał szansę rezerwowym, jednak my też ubraliśmy drugi garnitur, więc trudno umniejszać wagę wrocławskiego sukcesu.    
Bardziej trzeba się martwić o defensywę. Powrót Szukały do wyjściowego składu okazał się niewypałem. W jego grze widać niepewność i brak ogrania. Dopiero od niedawna Łukasz cieszy się zaufanie trenera klubowego. Być może wiosną złapie formę, lecz teraz bezpieczniejszą opcją jest zdecydowanie Pazdan. Ciągle piętą achillesową są boki obrony. Piszczek z Islandią zagrał przyzwoicie, ale jego sytuacja w Dortmundzie każe się obawiać o dyspozycję doświadczonego reprezentanta. Trzy dni później zastąpił go Artur Jędrzejczyk i w naszych szeregach był najsłabszy. Przerwa spowodowana ciężką kontuzją odcisnęła swoje piętno. Dębiczanin  musi dopiero gonić formę predestynującą do wyjazdu na ME. Rybus nie zachwycił ani w jednym, ani w drugim starciu.
Spośród piłkarzy zaplecza kadry swoją szansę wykorzystał przede wszystkim Bartosz Kapustka. Najpierw ładnym strzałem pokonał islandzkiego bramkarza, a Czechów zaskoczył idealnym dośrodkowaniem już w 3 minucie spotkania. Spore pochwały zebrał Piotr Zieliński, mnie aż tak nie zachwycił. Przez większość swojego występu był schowany za plecami kolegów, nie kreował akcji, notował straty. Dopiero w czasie ostatnich minut przed zejściem kilka razy pokazał się z dobrej strony. Linetty też nie powalił na kolana. On chyba lepiej się czuje głębiej w środku pola, tuż za plecami napastnika traci część ze swoich walorów. Jodłowiec zdobył gola, lecz zaliczył też karygodną stratę. W bezpośrednim pojedynku okazał się słabszy od Mączyńskiego i to Wiślakowi powierzałbym miejsce obok Krychowiaka. 
Fajnie natomiast, że w newralgicznym punkcie boiska jakim jest środek pola mamy kilku niezłych piłkarzy, o różnej charakterystyce. Selekcjoner będzie miał wybór. Zależnie od aktualnej potrzeby desygnuje gracza broniącego wyniku, bądź przeciwnie, nastawionego bardziej na odrabianie strat. 










 

czwartek, 12 listopada 2015

Ostatnie bilety do Francji

fot. usatoday.com
Jeszcze tylko cztery reprezentacje znajdą się w gronie najlepszych ekip Starego Kontynentu i dostaną szansę walki o główne trofeum. Ze względu na powiększenie puli uczestników turnieju do absurdalnych rozmiarów zabraknie hitowych konfrontacji. Właściwie tylko jedna para barażowa wzbudza większe emocje u postronnych kibiców, aczkolwiek i tak warto się przyjrzeć drużynom, które mogą być rywalami Biało-Czerwonych podczas Euro.

Norwegia - Węgry
Skandynawowie w eliminacjach mieli łatwą grupę. Od początku jasnym wydawało się, że o awans powalczą z Włochami i Chorwatami, reszta będzie statystować. Podopieczni trenera Hogmo wylądowali dopiero na trzeciej pozycji. Choć do ostatniej kolejki mogli mieć złudzenia, lecz o dziwo fair zagrali Włosi powodując radość u Chorwatów. Potomkowie wikingów mogą sobie pluć w brodę, bo stracili punkty przed własną publicznością przeciwko Azerbejdżanowi. To ekipa prezentująca równą formę, poza wspomnianą wpadką tylko raz zawiedli swoich kibiców, kiedy dostali lanie w Zagrzebiu. Nie strzelają zbyt wielu goli, starają się przede wszystkim uchronić przed stratą. Brakuje im klasowego snajpera, najlepszym strzelcem był defensywny pomocnik - Tettey.
Węgrzy potykali się w chyba najbardziej wyrównanej grupie. Na finiszu okazali się słabsi od Rumunów i północnych Irlandczyków. Jednak katastrofalna postawa Greków sprawiła, że trzecia lokata była w zasięgu  dwukrotnych wicemistrzów świata. Tym samym dostaną szansę powrotu na duży turniej, a czekają na to już prawie 30 lat. Nie będzie łatwo, ponieważ rodacy Ferenca Puskasa mają spore problemy z wygrywaniem spotkań, udało się im tylko pokonać Wyspy Owcze i Finlandię. Na papierze wyglądają lepiej niż Norwegowie, choć może to tylko złudzenie spowodowane liczną węgierską kolonią nad Wisłą. Kadar, Guzmics, Lovrencsis, czy Nikolic dostaną szansę na niezłą promocję. Do pomocy mają doświadczonego Gerę, Adama Szalai'a z Hoffenheim, a przede wszystkim kapitana Dzsudzsaka. 

Ukraina - Słowenia 
Nasi wschodni sąsiedzi już na początku eliminacji mocno ograniczyli swoje możliwości awansu, przegrali wtedy u siebie ze Słowakami. Oczywiście Hiszpania była poza zasięgiem, więc Ukraińcom pozostało trzecie miejsce. Z resztą stawki dali sobie radę, choć nie bez problemów, po tym zespole można się było spodziewać więcej. Bramki zdobywają głównie w drugiej połowie, a jeśli przegrywają to minimalnie, przeważnie po 0-1. Postronni obserwatorzy muszą być rozczarowani małą liczbą goli, które padają w meczach Ukrainy. Tylko podczas trzech z dziesięciu konfrontacji bramkarze obu stron musieli wyciągać piłkę z siatki częściej niż dwa razy. Średnia 1,8 trafienia na spotkanie mocno zawodzi, a przecież Mychajło Fomenko miał do dyspozycji Jarmolenkę czy Konoplankę.
Teoretycznie Słowenia jest najsłabszą drużyną uczestniczącą w barażach i to zarówno pod względem rankingu, jak również miejsca w dodatkowej tabeli ekip z trzecich miejsc. Mimo wszystko nie można ich lekceważyć, bo potrafią sprawić niespodziankę. Początkowo ulegli Estonii, by miesiąc później pokonać Szwajcarię. Anglikom u siebie też postawili trudne warunki. Wygląda na to, że własny stadion jest dla nich ważnym atutem, przede wszystkim  tracą tam znacznie mniej bramek. Największymi gwiazdami są bramkarze Oblak i Handanovic oraz obrońca Cesar. Za kreację odpowiadają dwaj skrzydłowi: Valter Birsa i znany z Wisły Kraków Andraż Kirm.

Bośnia i Hercegowina - Irlandia
Pierwsza część eliminacji była kompletnie nieudana dla Bośni, po czterech kolejkach jej piłkarze mieli na koncie tylko dwa oczka. Źle wróżyły zwłaszcza porażki z Cyprem i Izraelem. Uczestnik brazylijskiego Mundialu trafił na wyrównany zestaw przeciwników, ale każdy był w ich zasięgu. Dobrze grało im się przeciwko Walii, z którą wygrali u siebie, a wyjazdowe starcie zremisowali. Co ważne nie stracili z tą ekipą bramki, a generalnie defensywa BiH dopuszczała do częstych problemów. Przynajmniej bramka ma solidnego obrońcę w osobie Asmira Begovicia. Lepiej wygląda formacja ofensywna, gdzie rządzi rzymski duet Pjanic-Dżeko. W odwodzie mają jeszcze doświadczonego Ibisevicia. Bośniacy są groźni zwłaszcza na początku meczu, tylko raz (biorąc pod uwagę spotkania, w których pokonywali wrogiego bramkarza) zdarzyło się, że strzelili później od przeciwnika. Zresztą niewiele później, bo przeciwko Izraelowi wyrównali już po 60 sekundach.       
Z Irlandią rywalizowali piłkarze Adama Nawałki, więc Polacy sporo wiedzą o tej reprezentacji. Wiadomo, że potrafią sprawić ogromną niespodziankę, o czym przekonali się Niemcy, ale męczarnie z Gruzją czy porażka ze Szkocją świadczą już gorzej. Wyspiarze to typowy europejski średniak, przeciwko poważnym rywalom mają trudności ze strzeleniem gola. Martin O'Neill musi szyć z przeciętnego materiału, a i tak osiąga wyniki lepsze niż można by oczekiwać. Zdecydowana większość zawodników reprezentuje poziom dolnych stanów Premier League, bądź Championship. Ponad tę szarzyznę wybija się trójka z Evertonu McGeady, Coleman i McCarthy. Z grona następców Robbiego Keane'a najciekawszym jest napastnik Southampton Shane Long.    


Szwecja - Dania
Na koniec najmocniejsza para. Przypomina mi się jak w czasie Euro2004 Szwedzi z Duńczykami dogadali się na wyeliminowanie Włochów z turnieju. Jednak tym razem awansuje tylko jedna z nordyckich ekip. Szwedzi w rundzie wstępnej ustąpili pola rewelacyjnym Austriakom (jako jedynie odebrali im punkty) oraz Rosji. Nie mogło być inaczej skoro z tymi rywalami uciułali zaledwie dwa remisy. Ostatnie kilkanaście miesięcy trudno uznać za udane dla piłkarzy Trzech Koron. Ewidentnie są za bardzo uzależnienie od Ibrahimovicia. Niby praktycznie w każdym spotkaniu Szwedzi zdobywali bramki, ale bez zawodnika PSG ta statystyka wyglądałaby marnie. W ogóle po tej drużynie można spodziewać się raczej minimalizmu, tylko raz pokusili się o pokonanie przeciwnego bramkarza więcej niż dwukrotnie. Nawet Liechtensteinu nie potrafili zdominować bezapelacyjnie.  
Jeszcze gorzej prezentowali się Duńczycy. Za ich sprawą doszło do gigantycznej sensacji jakim był awans Albanii. Gdyby nie totalna degrengolada Serbii, to podopiecznych Olsena nie byłoby nawet w barażach. Mistrzowie Europy z 1992 r. mają problemy z grą ofensywną. Tym razem też postawią pewnie na obronę i skupią się na powstrzymaniu Ibrahimovicia. Statystyka wskazuje, że jeśli już strzelają to po przerwie, w pierwszych 45 minutach zaliczyli zaledwie jedno trafienie. Z przodu najgroźniejszy jest ofensywny pomocnik Tottenhamu Eriksen mający obok siebie kolegę Krychowiaka Michaela Krohn-Dehli. Za najzdolniejszego piłkarza młodego pokolenia uchodzi Yussuf Poulsen. Duńczycy będą też liczyć na stałe fragmenty gry i wzrost takich zawodników jak Kjaer czy Bendtner.    












poniedziałek, 9 listopada 2015

Piast ma mistrza

fot. katowickisport.pl
Na razie tylko mistrza jesieni, ale w Gliwicach i tak będą opowiadać o tym wnukom. Chyba, że ekipa Radoslava Latala sprawi jeszcze większą sensację, sprzątając "wszystkim świętym" tytuł sprzed nosa. Przy starym regulaminie szanse byłyby znacznie większe. Teraz w nagrodę za dobrą postawę Piast straci połowę wypracowanej przewagi. Oczywiście zasady były znane przed rozpoczęciem sezonu, więc trudno mieć pretensje. Inna sprawa, że kluby które tak narzekały na dzielenie punktów teraz siedzą cicho, bo aktualnie zyskują na takim rozwiązaniu. Jednak przy Okrzei pewnie nie zawracają sobie tym głowy. O głupotach reformy Bońka przyjdzie czas myśleć zimą. 
Jak to się stało, że zespół broniący się przed spadkiem nagle urósł do roli potentata? A przede wszystkim czy to tylko krótkotrwały wybryk, czy Piast zagości w czołówce na dłużej? Polska nie jest wyjątkiem, gdzie indziej też mają takie wyskoki mniej znanych drużyn. Pozycję wicelidera Ligue 1 okupuje Caen, rewelacyjnie spisuje się również Angers.  Z kolei Anglicy zachwycają się postawą Leicester, a tuż za plecami najlepszych czają się West Ham oraz Southampton. To już chyba tradycja, w zeszłym sezonie też mocno naciskali Wielką Czwórkę, ale ostatecznie nie dali rady załapać się na miejsce gwarantujące eliminacje LM. Ślązacy liczą, że im uda się utrzymać formę do końca rozgrywek i z każdą kolejką potwierdzają aspiracje.
Właśnie stabilność to największy atut lidera Ekstraklasy. Inni miewają świetne mecze, ale za chwilę głupio tracą punkty. Natomiast gliwiczanie przypominają świetnie naoliwioną maszynę. Tylko raz pokonali przeciwnika więcej niż dwiema bramkami (pechowcem był Górnik Łęczna), zadowalając się mniejszymi, lecz częstszymi zwycięstwami. Dzięki tej właściwości mają na koncie aż jedenaście tryumfów, o cztery wyprzedzając kolejne pod tym względem ekipy. Tym samym tylko lider zdołał zwyciężyć w ponad 50% spotkań. Piastowi zdecydowanie lepiej gra się przed własną publicznością, gliwicki obiekt to najmocniejsza twierdza Ekstraklasy. Gracze Latala potknęli się tam raz, kiedy trzy punkty wywiózł z ul. Okrzei Ruch Chorzów, natomiast Legia czy Wisła musiały wracać do domu bez żadnego dorobku. W delegacji idzie trudniej, choć wygrane na Cracovii i Lechu to cenne skalpy.
Na papierze skład gliwiczan nie robi wrażenia. Większość piłkarzy uchodzi za typowych, przeciętnych ligowców. Brak tam gwiazd siejących postrach wśród innych ekip. Najlepszy snajper Piasta - Martin Nespor zdobył sześć bramek, ale co gorsze po świetnym początku sezonu teraz rzadko trafia do siatki rywali. Natomiast dogrywanie kolegom, to domena Patrika Mraza, chyba jednego z najmniej docenianych zawodników Ekstraklasy. Do siedmiu asyst dołożył dwa trafienia, w tym premierowe dla lidera podczas bieżących rozgrywek. Warto zwrócić uwagę na młodych: Kornela Osyrę i Radosława Murawskiego. Pierwszy jest podporą defensywy, która traci średnio mniej niż jedną bramkę w meczu. Natomiast rodowity gliwiczanin rządzi środkową formacją, a wielu widziałoby go w reprezentacji Adama Nawałki.
Trenerowi Latalowi udało się z tej grupy stworzyć nadspodziewanie mocną drużynę. Wcześniej prowadził tylko kluby czeskie oraz słowackie Kosice. Jak na swój wiek nie ma imponującego CV, choć inna sprawa że nie miał szczęścia do pracodawców, bo przeważnie obejmował kluby z kłopotami finansowymi i bez wielkich ambicji sportowych. Niemniej w Koszycach  zdołał wygrać krajowy puchar, niespodziewanie pokonując Slovana Bratysława, dzięki czemu awansował do europejskich pucharów, gdzie dostał lekcję piłki od Slovana Liberec. Może z Piastem będzie miał jeszcze okazję zaistnieć w zmaganiach międzynarodowych?