poniedziałek, 30 marca 2015

Dalej niepokonani

fot. sport. dziennik.pl
Trudno to nazwać zwycięskim remisem, ale też nie ma dramatu. Jedno oczko wywalczone w Irlandii przybliża nas do zrealizowania celu jakim jest awans na Euro. Zresztą z taką grą nie można było oczekiwać niczego więcej. Sprawdziły się obawy o wiosenną formę naszych, bo wyglądali oni dużo słabiej niż kilka miesięcy temu. Druga połowa momentami przypominała dramatyczną obronę Częstochowy i nie ma co mówić o pechu, bo Irlandczycy zanim wreszcie wpakowali piłkę do naszej siatki dwukrotnie obijali słupek.
Od początku spotkanie toczyło się pod dyktando gospodarzy. Polacy grali nerwowo, notowali dużo strat, w ich poczynaniach nie było płynności. Brakowało klasycznego rozgrywającego, który miałby inny pomysł na konstruowanie akcji, niż tylko posyłanie górnych piłek, zresztą przeważnie do filigranowych skrzydłowych (mających po 1,73 m wzrostu). Taki sposób funkcjonowania wybitnie odpowiadał Irlandczykom, wychowanym by właśnie narzucić przeciwnikowi styl oparty o powietrzne pojedynki.   Jedyną niezłą sytuacją był strzał głową Krychowiaka, jednak minął on słupek i nawet nie zmusiła bramkarza do interwencji. Z kolei podopieczni Martina O'Neilla robili sporo zamętu dzięki wejściom bocznymi sektorami boiska, zwłaszcza za sprawą Seamusa Colemana, co zresztą było stałym elementem wczorajszego meczu.
Zwrot nastąpił po bramce Peszki. Gracz Koloni sprytnie wykorzystał fatalne nieporozumienie irlandzkiej defensywy i otworzył rezultat niedzielnego starcia. Gol korzystnie wpłynął na Polaków, którzy zaczęli przejmować inicjatywę. Mimo to nie potrafili wykreować dogodnej okazji by jeszcze raz pokonać Shaya Givena. Kibice oglądali głównie chaos oraz walkę wręcz, bo zaangażowania nie można było odmówić żadnej z ekip.
Druga połowa to zepchnięcie Polaków do defensywy. Chęć ochrony korzystnego wyniku jest zrozumiały, ale wybrano złą metodę, aby wywieźć z Dublina trzy punkty. Gospodarze coraz częściej niebezpiecznie operowali w okolicach naszego pola karnego, było też widać, że są lepiej przygotowani fizycznie. Tu można mieć spore zastrzeżenia, wiekowi reprezentanci Zielonej Wyspy zabiegali Biało-Czerwonych. Niestety brakowało też kogoś, kto mógłby wejść z ławki i dać nowy impuls naszej drużynie. Nawałka bardzo długo czekał ze zmianami, bo obawiał się utraty jakości po wejściu rezerwowego. Natomiast słusznie wpuścił Sebastiana Milę, który dostał zadanie trochę przytrzymać piłkę z dala od bramki Fabiańskiego. Mocniejsze zaplecze było kluczową kwestią, przecież to właśnie wprowadzony w końcówce Long dał swoim kolegom remis. 
Żal czytać dzisiaj niektóre komentarze siejące defetyzm. Jeszcze kilkadziesiąt godzin temu Nawałka był geniuszem, którego nawet nie można krytykować, a teraz z powrotem jest "typowym przedstawicielem polskiej myśli szkoleniowej". Zwycięstwo z Niemcami nie sprawiło, że automatycznie awansowaliśmy do światowej czołówki w piłce nożnej, natomiast remis w Dublinie nie jest żadną tragedią. Nie jesteśmy też pierwszymi, którym Irlandczycy wpakowali gola w doliczonym czasie. Wcześniej to samo spotkało Niemców oraz Gruzinów. Sytuacja w naszej grupie i tak wygląda dużo lepiej, niż można było przypuszczać przed startem eliminacji.



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz