środa, 31 grudnia 2014

To był dobry rok

fot. zdjecia.biz.pl
Już dawno nie było aż tylu okazji do świętowania sukcesów w polskim sporcie. Przyszły rok na pewno będzie pod tym względem słabszy, choćby z tego powodu, że nie ma tak prestiżowych imprez jak Igrzyska Olimpijskie, czy siatkarski mundial. Zatem przeżyjmy to jeszcze raz.   
Zaczęło się od Soczi. Igrzyska, które mogły być zbojkotowane przez udział Rosjan w ukraińskim konflikcie, stały się dla Polaków najbardziej udanymi w historii. Biało-czerwoni wywalczyli aż cztery złote krążki, choć przez wszystkie wcześniejsze edycje zimowych zmagań olimpijskich udało im się to tylko dwukrotnie. W klasyfikacji medalowej okazaliśmy się lepsi chociażby od Chińczyków.
Liderem kadry był Kamil Stoch. Polak dwa razy ograł rywali, a za pierwszym razem wręcz ich zdeklasował. Tym samym powtórzył wyczyn Amanna i Nykaenena. Na koniec sezonu zimowego dodał jeszcze pierwszą w swojej karierze Kryształową Kulę.
Również Justyna Kowalczyk nie dała o sobie zapomnieć. Nie sprzyjały jej okoliczności, start w Soczi mocno utrudniła kontuzja lewej stopy. Mimo tego w koronnej konkurencji na 10 km stylem klasycznym nie miała sobie równych. Był to jej drugi złoty, a piąty w ogóle medal olimpijski.
Nieoczekiwanie na czołową zimową dyscyplinę wyrosło łyżwiarstwo szybkie. Już w Vancouver panczenistki zasygnalizowały, że możemy na nie liczyć. Cztery lata później absolutną gwiazdą był Zbigniew Bródka. O 0,003 sekundy wyprzedził Holendra Verweija. Był zresztą jedynym panczenistą spoza kraju tulipanów, który w Soczi stanął na najwyższym stopniu podium. W biegu drużynowym po krążku dołożyły jeszcze obie nasze reprezentacje. 
Inną specjalnością Polaków w 2014 r. stało się kolarstwo. Najpierw Rafał Majka zajął szóste miejsce na Giro d'Italia, ale to tylko przedsmak przed wyścigiem dookoła Francji. Tam kolarz z Zegartowic odniósł dwa zwycięstwa etapowe i wygrał klasyfikację górską. Niedługo później został pierwszym od kilku lat Polakiem, który zwyciężył w rodzimym Tour de Pologne. Gorszy nie chciał być Michał Kwiatkowski. W związku z tym wygrał mistrzostwa świata ze startu wspólnego rozgrywane w Hiszpanii. Dzięki temu jest pierwszym Polakiem, który tego dokonał w zawodowym kolarstwie.
Sukcesy odnosiliśmy także na stadionach lekkoatletycznych. Kluczową imprezą były sierpniowe mistrzostwa Europy w Zurychu. Dwanaście krążków w tym dwa złote dało świetne szóste miejsce w klasyfikacji medalowej. Wyprzedziliśmy między innymi Hiszpanów oraz Włochów. Koronną konkurencją był bieg na 800 metrów, gdzie Polacy obsadzili dwie pierwsze lokaty. Po raz kolejny nie było mocnych na Anitę Włodarczyk, która pobiła rekord kraju. Minęło kilkanaście dni i jeszcze poprawiła ten rezultat, ustanawiając najlepszy wynik na świecie.
Zawsze można liczyć na żużlowców. Tym razem wyróżnił się Krzysztof Kasprzak Reprezentant Stali Gorzów okazał się słabszy tylko od Grega Hancocka. Był też podporą drużyny, która w Bydgoszczy zajęła drugie miejsce w DPŚ, choć akurat ten wynik trzeba raczej uznać za porażkę. W sumie Polacy wygrali pięć rund GP, oprócz Kasprzaka na najwyższym stopniu podium stawali też Hampel i Zmarzlik. Dopisaliśmy też kolejny złoty medal Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Najlepszy w rywalizacji młodzieżowców był Piotr Pawlicki.
Do historii wpisał się siatkarski Mundial. To że będzie to sukces organizacyjny wiedzieliśmy od początku. Nikt na świecie nie potrafi tak "robić" siatkówki jak Polacy. Jednak również pod względem sportowym biało-czerwoni też nie mieli sobie równych. W całym turnieju doznali tylko jednej porażki. Oprócz tego pokonali wszystkie najmocniejsze zespoły, a Brazylię nawet dwa razy. Szczególnie smakowały tryumfy nad Rosją i Niemcami. Finał to popis podopiecznych Antigi i zwycięstwo 3-1 nad Canarinhos.
Ogromną niespodziankę sprawili piłkarze. Podczas minionych 12 miesięcy tylko raz doznali goryczy porażki. Zwyżka formy zaprocentowała historyczną wygraną z zachodnimi sąsiadami. Bohaterami kibiców stali się Arek Milik i Sebastian Mila, którzy pokonali Manuela Neuera na Stadionie Narodowym. Kadra Nawałki objęła pozycję lidera w grupie eliminacyjnej i ma świetną pozycję przed przyszłorocznymi meczami. Wcześniej Robert Lewandowski został królem strzelców Bundesligi, a Wojciech Szczęsny zgarnął Złotą Rękawicę. Razem z Petrem Cechem najczęściej w Premier League zachowywali czyste konto.   


wtorek, 30 grudnia 2014

Najlepsze transfery 2014 r.

fot. dailymail.co.uk
W roku mistrzostw świata kluby chętnie sięgały do kieszeni. Co prawda głównie latem, ale to normalne, bo oszczędzały pieniądze na zawodników, którzy sprawdzą się podczas rywalizacji najlepszych reprezentacji na świecie. Mądre transfery bardzo pomogły niektórym drużynom. Za króla polowania trzeba uznać Jose Mourinho, ściągnięci przez niego piłkarze świetnie wkomponowali się w ekipę The Blues i są kluczem do dobrych wyników Chelsea.  
10. Jeremy Menez - minęły już czasy gdy włoskie kluby wydawały najwięcej w Europie. Teraz muszą się zadowalać piłkarzami, których nie chcą możniejsi. Jednak czasem na przecenie też można znaleźć coś wartościowego. Francuz nie miał szans grać w pełnym gwiazd PSG. We Włoszech odnalazł się bez problemu. Milan spisuje się znacznie poniżej oczekiwań, ale akurat do Meneza można mieć najmniejsze pretensje.  
9. James Rodriguez - pierwszoplanową postacią Realu pozostaje Ronaldo, ale Kolumbijczyk pokazuje, że świetna postawa na Mundialu nie była przypadkowa. Królewskim nie brakuje znakomitych graczy ofensywnych dlatego trudniej o poprawianie własnych statystyk. Niemniej 5 goli i tyle samo asyst to niezły wynik, zwłaszcza że Rodriguez dołożył dużo od siebie przy kreowaniu akcji Realu.
8. Didier Drogba - pomysł z powrotem do Anglii całkowicie się sprawdził. Wiadomo, że Iworyjczyk już nie będzie kluczowym piłkarzem Chelsea, ale zawodnikiem zadaniowym. Z tej roli wywiązuje się wyśmienicie. Można go porównać do Henrika Larssona, który na koniec kariery przeszedł do Barcelony i strzelił dla niej gola w finale LM.
7. Thibaut Courtois - wiadomo, że Belg był już graczem londyńskiego klubu, więc to nie klasyczny transfer, lecz powrót z wypożyczenia. Nie bez przyczyny Mourinho tak bardzo chciał bramkarza występującego w Atletico i nawet nie chciał słyszeć o kolejnym wypożyczeniu. Londyńczycy stracili najmniej goli w lidze angielskiej, także na europejskim froncie trafić do ich siatki było niezwykle trudno. Obrona obroną, ale bez  wychowanka Genku nie byłoby to możliwe.
6. Alexis Sanchez - jedyny z letniego zaciągu Wengera, który się sprawdził. Fakt, że Arsenal zapłacił za niego bardzo dużą sumę, lecz przynajmniej są efekty. Dziesięć goli w siedemnastu spotkaniach to wynik powyżej przewidywań. Gdyby nie on Kanonierzy już w grudniu mogliby zapomnieć o miejscu w czwórce.
5. Toni Kroos - w swojej koncepcji nie widział go Guardiola, tymczasem mistrz świata świetnie odnalazł się na Bernabeu. Duży pożytek mają z niego koledzy, bo z siedmioma asystami w klasyfikacji ustępuje jedynie Koke oraz Cristiano Ronaldo. Szkoda, że ten drugi rzadko dopuszcza Niemca do wykonywania rzutów wolnych, bo z pewnością Kroos miałby na koncie więcej niż jedną bramkę. 
4. Angel di Maria - najlepszy zakup van Gaala. Argentyńczyk nie był tani, ale w ciężkim dla MU okresie ciągnął całą drużynę. Bez niego Diabły na dobre wypadłyby z walki o Ligę Mistrzów. Di Maria ma głównie asystować, ale pokazał, że sam również potrafi pokonać bramkarza. Kontuzja wybiła go trochę z rytmu, lecz pewnie niedługo wróci do formy sprzed urazu.
3. Diego Costa - szybko udowodnił, że nie robi mu żadnej różnicy, w której lidze występuje. Wobec kontuzji Aguero stał się głównym kandydatem do tronu króla strzelców Premier League. Trafia z regularnością niemal jednej bramki na mecz. Pretensje można mieć tylko o nieskuteczność w europejskich pucharach.
2. Xabi Alonso - mało spektakularny zawodnik, ale bez niego trudno sobie wyobrazić Bayern Guardioli. Król środka pola. To przez niego przechodzą praktycznie wszystkie akcje Bawarczyków. Z kolei kierowanie destrukcją sprawia, że tak trudno mistrzowi Niemiec wbić gola.
1. Cesc Fabregas - nie spodziewałem się, że akurat on zasłuży na miano najlepszego transferu. W Barcelonie jakoś mnie nie przekonywał, widocznie lepiej czuje się na Wyspach. Pod względem liczby kluczowych podań deklasuje konkurencję w Anglii. Świetnie współpracuje mu się z Diego Costą. W dużej mierze to on dyktuje tempo rozgrywanych przez Chelsea akcji. Mourinho ma świetnego playmakera, nie jest uzależniony od fochów Hazarda.



poniedziałek, 29 grudnia 2014

Kadry prawie skompletowane

fot. sport.wp.pl
Okienko transferowe kończy się dopiero 31 stycznia jednak kluby nie czekały na ostatnią chwilę i już wcześniej zakontraktowały zawodników, na których najbardziej im zależało. Teraz pozostało ewentualnie uzupełniane składu. Na papierze widać, że liga podzieli się na dwie grupy. Leszno, Gorzów, Zielona Góra i Toruń celują w tytuł, zaś Tarnów, Rzeszów, Wrocław oraz Grudziądz powalczą o utrzymanie.
Największe wrażenie robi kadra leszczyńskich Byków. Zarówno Sajfutdinov, jak i Pedersen równie dobrze mogą być najskuteczniejszymi zawodnikami w Polsce. Jeśli nie dojdzie między nimi do zgrzytów, wicemistrz ma ogromną szansę poprawić tegoroczne osiągnięcie. Pomoże w tym niezwykle mocna i wyrównana druga linia. Na pozostałe trzy miejsca seniorskie mają czterech żużlowców plus pozostający w odwodzie Damian Baliński. Roman Jankowski ma pole manewru na wypadek kontuzji, bądź słabszej formy któregoś z podopiecznych. Dochodzi jeszcze najlepszy polski junior - Piotr Pawlicki, który jest mocniejszym punktem niż wielu seniorów.
Rewolucja ominęła mistrza, skład Stali Gorzów praktycznie się nie zmienił. Widocznie włodarze klubu uznali, że lepsze jest wrogiem dobrego i nie ma co ruszać dobrze funkcjonującego zespołu. Ogromnym handicapem jest para juniorska Zmarzlik-Cyfer, chyba najlepsza w kraju. Oprócz tego Piotrowi Paluchowi pozostaje liczyć na utrzymanie wysokiej formy przez Kasprzaka, Zagara oraz Iversena. Ze wsparciem Świderskiego i Gapińskiego może być różnie.
Mocno zmieniła się za to drużyna toruńska. Odszedł najlepszy zawodnik, ale na jego miejsce znaleziono godnych następców. Starszy Łaguta to porównywalny jeździec do Emila. Oprócz tego rewelacja z I ligi, czyli Jason Doyle. Świeżo upieczony wicemistrz Australii może mieć jednak problemy z łączeniem startów na kilku frontach, bo pierwszy raz w karierze będzie rywalizował o indywidualne mistrzostwo świata. Uzupełnieniem drugiej linii ma być Kacper Gomólski, który przechodzi do grona seniorów. W Grodzie Kopernika są ciągle zainteresowani usługami Darcy'ego Warda, lecz jeszcze nie wiadomo czy światowa federacja skróci mu okres zawieszenia. 
O medal, choć raczej nie złoty powalczy Falubaz. Zielonogórzanie oparli zespół na doświadczonych żużlowcach. Protasiewicz, Jabłoński i Walasek mają już swoje lata i coraz trudniej będzie im rywalizować z młodszymi kolegami. Jonsson podczas minionego sezonu zawodził na wyjazdach, a Patryk Dudek odbywa jeszcze karę dyskwalifikacji. Kibiców raczej nie zawiedzie Jarosław Hampel, będący liderem Falubazu. Szczególnie przy ulicy Wrocławskiej trudno go pokonać. Ściągnięcie Krystiana Pieszczka pozwoli zabezpieczyć pozycje juniorskie, a nie było z tym najlepiej.
Dużo się działo wśród ekip, które prawdopodobnie zajmą pozycje na dole tabeli. Aktywny był zwłaszcza beniaminek z Grudziądza. Za swój główny cel postawił sobie chyba osłabienie Unii Tarnów. Najpierw zabrali z południa kraju Krzysztofa Buczkowskiego, a później dość niespodziewanie Artioma Łagutę. W odwecie Leon Madsen powędrował w przeciwnym kierunku, choć już wcześniej Jaskółki zgłaszały zainteresowanie Duńczykiem. Hitem marketingowym było podpisanie kontraktu z Tomaszem Gollobem. Swoje jeszcze pokaże Rafał Okoniewski, zwłaszcza na torach preferujących startowców. Ogromną słabość stanowi obsada juniorów. Każdy punkt wywalczony przez młodzieżowców z Grudziądza będzie dużą sztuką.
Tarnowianie mimo zapowiadanego ograniczenia finansowania przez sponsorów stworzyli całkiem niezły skład. Priorytetem było zatrzymanie Kołodzieja i Vaculika. Oprócz tego trzon stanowią Duńczycy, a Mroczka uzupełnia skład. W oczy rzuca się brak opcji rezerwowych  Istnieje spore niebezpieczeństwo, że kontuzje znowu pokrzyżują plany Jaskółkom. Tym razem jednak gra idzie o utrzymanie. Nazwiska juniorów nie rzucają na kolana.
Podobną drogą poszedł Wrocław. Zakontraktował tylko sześciu seniorów. Zdecydowanym liderem ma być Woffinden, przy solidnym wsparciu Janowskiego. W Częstochowie dobrze sobie radził Jepsen Jensen, ale miewał kłopoty podczas spotkań wyjazdowych. Jędrzejak to już wybitnie zawodnik jednego, wrocławskiego toru. Nie wróżę powodzenia młodzieżowcom Piotra Barona. Według mnie są najsłabsi w lidze.
Z kolei inny wariant wybrała rzeszowska Stal. Dysponuje ona szerokim zestawem żużlowców, choć poza Hancockiem nie są to gwiazdy pierwszego formatu. Amerykanin ma być zdecydowanym liderem. Ogromne nadzieje wiąże się z Kildemandem. Gdyby Duńczyk powtórzył swoją formą z tegorocznych zmagań, znacznie przyczyniłby się do utrzymania Żurawi. Oprócz nich są jeszcze czołowi zawodnicy z minionego sezonu Kenni Larsen i Peter Ljung. Niewiadomą będzie postawa Hansa Andersena, zawodnika chyba już niespecjalnie nadającego się do rywalizacji na najwyższym szczeblu. Wśród juniorów pierwsze skrzypce ma grać wyciągnięty spod Jasnej Góry Artur Czaja.













środa, 24 grudnia 2014

Życzenia Świąteczne


fot. bozenarodzenia.cba.pl
Czas Świąt nieodłącznie wiąże się ze składaniem życzeń, tak więc:
- polskiej reprezentacji - powtórnego zwycięstwa z Niemcami, bo wtedy o awans jestem spokojny
- Marco Reusowi - prawa jazdy
- Atletico Madryt - dokonania tego, co im się nie udało w tym roku
- Seppowi Blatterowi - spokojnej emerytury
- Robertowi Lewandowskiemu - więcej podań od kolegów
- Arturowi Jędrzejczykowi i Kamilowi Grosickiemu - zdrowia
- Jakubowi Błaszczykowskiemu - gola we Frankfurcie
- Jurgenowi Kloppowi - nowego pracodawcy
- Arsenalowi Londyn - nowego menadżera
- Luisowi van Gaalowi - spokoju w budowaniu drużyny
- Manchesterowi United - powrotu na tron
- Brendanowi Rodgersowi - docenienia jego pracy
- Marcelo Bielsie - zdetronizowania PSG
- Realowi Madryt - korzystnej sprzedaży Bale'a, żeby było ich stać na powrót krzyża do herbu
- Cristiano Ronaldo - Złotej Piłki
- Lionelowi Messiemu - mniej problemów ze skarbówką
- Jose Mourinho - godnych rywali do psychologicznych wojenek
- Pepowi Guardioli - rekordu Bundesligi
- reprezentacji Kolumbii - zwycięstwa w Copa America
- reprezentacji Algierii - zwycięstwa  w Pucharze Narodów Afryki
- Barcelonie - znalezienia recepty na Messipediencię
- PSG, Manchesterowi City i klubom rosyjskim - wyższej ceny ropy naftowej
- Legii Warszawa - spokoju na trybunach
- Wiśle Kraków - wielu nowych sponsorów
- Franciszkowi Smudzie - cierpliwości prezesa Cupiała
- Ekstraklasie - mądrzejszych reform
- PZPN i Zbigniewowi Bońkowi - więcej realnych efektów, a mniej piaru
- polskim sędziom - wprowadzenia powtórek video
- Krzysztofowi Kasprzakowi - tytułu mistrza świata
- Tomaszowi Gollobowi - zwycięstwa na Stadionie Narodowym
- klubom żużlowym - stabilności finansowej
- Markowi Cieślakowi - powrotu do elity
- Ostrovii Ostrów Wlkp. - lepszych fachowców od elektryki
a przede wszystkim radosnych Świąt Bożego Narodzenia.

Rok Nawałki

fot. sport.interia.pl
Mija pierwszy, pełny rok pracy Adama Nawałka na stanowisku selekcjonera. Był to bardzo dobry czas dla polskiej kadry, najlepszy od kilku lat. Z dziewięciu spotkań biało-czerwoni wygrali sześć, doznając tylko jednej porażki. Bilans bramkowy 23-6 też budzi szacunek. Do tego historyczne zwycięstwo z Niemcami, a co najważniejsze pozycja lidera w grupie eliminacyjnej Euro2016.
Styczniowe mecze o pietruszkę w Emiratach Arabskich były tylko okazją do zanotowania pierwszego tryumfu za kadencji Nawałki. Cel został osiągnięty, bo ani rezerwowy skład Norwegii, ani Mołdawia nie stanowiły zbyt trudnej przeszkody. Skandynawów nasi ograli 3-0, a konfrontacja z byłą republiką radziecką skończyła się jednobramkowym zwycięstwem. W narodowych barwach zagrali między innymi Rafał Leszczyński, Michał Miśkiewicz, Wojciech Golla, Maciej Wilusz, Dawid Plizga.
Dużo poważniejszym sprawdzianem, a zarazem możliwością pokazania się kibicom w Polsce było spotkanie ze Szkotami. Selekcjoner zrezygnował z eksperymentów i desygnował do gry znacznie mocniejszy skład. Po słabym meczu cieszyli się tylko przybysze z Wysp. Jedną z nielicznych sytuacji wykorzystał Scott Brown, czym uciszył Stadion Narodowy.  
Drugą szansą do przetestowania kadry przed eliminacjami było starcie z Niemcami. Nasi zachodni sąsiedzi byli wtedy przed mistrzostwami świata i trener Loew postawił na zmienników. W Hamburgu kibice nie doczekali się trafień, lecz bezbramkowy remis można było uznać za sukces. O takich zawodnikach jak Draxler, Kramer, Rudiger, Meyer, ter Stegen, czy Arnold będzie kiedyś głośno. Przed wakacjami wygraliśmy jeszcze z Litwą, choć nie bez problemów. Był to pierwszy sygnał rosnącej formy Arka Milika, który zdobył pierwszą bramkę dla Polski w tamtym meczu.
Generalnie postawa reprezentacji nie skłaniała do optymizmu, dlatego przed Gibraltarem panowała raczej szydercza atmosfera. Niektórzy spodziewali się góra bezbramkowego remisu. Jednak już po dziesięciu minutach Grosicki rozwiązał worek z bramkami. Skończyło się na siedmiu sztukach, w tym czterech Lewandowskiego.   
Data 11 października 2014 r. przejdzie do historii nie tylko piłkarskiej. Trudno racjonalnie wytłumaczyć dlaczego akurat wtedy udało się wygrać z Niemcami. Kontuzje, słabszy dzień, demobilizacja po wygranym Mundialu to wszystko trochę tłumaczy, ale przecież nasza kadra też nie znajdowała w apogeum formy. Tak czy inaczej wynik idzie w świat. Ocena drużyny zmieniła się o 180 stopni. Jednak za sprawą pojedynczego tryumfu nie staliśmy się z miejsca potęgą, co dość szybko potwierdziła Szkocja.      
Podopieczni Nawałki na pewno nie zlekceważyli przeciwnika. Po prostu Wyspiarze postawili trudne warunki i podział punktów trzeba uznać za korzystny. Zresztą Szkoci później ograli Irlandię, więc nie tylko my się na nich potknęliśmy. Fakt, że gdyby Grosicki lepiej się zachował w końcówce mogliśmy przechylić szalę na własną korzyść. Z drugiej strony błysk Milika pozwolił na jakąkolwiek zdobycz.
Mecz z Gruzją wypadł dla nas w niezwykle korzystnym terminie. Po pierwsze aura była o wiele znośniejsza niż w lecie. Po drugie ekipa z Kaukazu przeżywała okres wewnętrznych podziałów, jeszcze przed spotkaniem selekcjoner Kecbaja zapowiedział swoją dymisję. Nic dziwnego, że kiedy Glik wpisał się na listę strzelców mecz wydawał się już rozstrzygnięty. Polacy dołożyli jeszcze trzy bramki i obronili pozycję lidera w grupie. Teraz to my mamy komfort, a reszta musi nas gonić. 
Rok kadry kończył się we Wrocławiu, gdzie podjęliśmy Szwajcarię. Wreszcie towarzyska potyczka była realnym sprawdzianem umiejętności. Helweci może nie osiągają spektakularnym sukcesów, lecz jeśli spojrzeć na ranking FIFA wyprzedzają kilka cenionych ekip. Rozgrywany na wysokim poziomie mecz skończył się remisem. Kolejny raz trafił Arek Milik, a wcześniej do historii przeszedł Artur Jędrzejczyk. Nie tyle swoim golem, ale cieszynką, która już stała się klasykiem. Szkoda, że kilka minut przed ostatnim gwizdkiem błysnął Fabian Frei, choć w tamtym spotkaniu nie do końca zasłużyliśmy na zwycięstwo. Remis był sprawiedliwym rozwiązaniem.






  

wtorek, 23 grudnia 2014

Dobra runda Wisły

fot. radiokrakow.pl
Z dużymi obawami kibice Wisły rozpoczynali sezon. Od dłuższego czasu za klubem ciągną się konsekwencje błędów z przeszłości rzutujące na obecną sytuację. Cel jaki postawiono przed drużyną brzmiał: europejskie puchary, lecz nie wszyscy traktowali to w 100% serio. Mówiono raczej o kolejnych 12 miesiącach budowania ekipy na przyszłość. Czas pokazał, że ambicje znalazły pokrycie w rzeczywistości.   
Pierwsza część rundy przeszła wszelkie oczekiwania. Nikt nie potrafił znaleźć recepty na Białą Gwiazdę. Gra nie zawsze wyglądała oszałamiająco, ale zdarzały się mecze, na przykład z Lechem, które mogły się podobać kibicom. Szczególnie na pochwały zasłużyli gracze ofensywni, zwłaszcza Stilic i Brożek. Obrona rzadko zachowywała czyste konto, choć obawiano się znacznie gorszej postawy tej formacji.
Problemy zaczęły się tradycyjnie po przerwie na reprezentację. Franciszek Smuda jest znany z tego, że w tym okresie dokręca piłkarzom śrubę. Co prawda pierwszy mecz po wznowieniu rozgrywek udało się wygrać, ale krakowianie rywalizowali wtedy z beznadziejną ekipą Zawiszy. Już wtedy było widać, że coś z formą jest nie tak. Bydgoszczanie bezlitośnie ogrywani przez kolejne zespoły sprawili spore trudności drużynie z grodu Kraka. Zawisza wyszedł nawet na prowadzenie 2-1, ale końcówka należała już do Wisły, która ostatecznie zwyciężyła 4-2.
Później rozpoczął się najgorszy czas dla 13-krotnego mistrza Polski w minionej rundzie. Z Legią długo toczyli wyrównany, aczkolwiek bezbarwny bój. Gol ze spalonego Orlando Sa ustawił mecz, zmuszając Wiślaków do ryzyka i odsłonięcia się. Efektem były dwie bramki stracone w doliczonym czasie. Równie nudny przebieg miały derby. Gdy kibice szykowali się już do opuszczenia stadionu przy Kałuży, Covilo wyskoczył najwyżej i głową skierował piłkę do siatki. Na dokładkę przy Reymonta wygrała Jagiellonia i coraz głośniej zaczęto się domagać zmiany trenera. Szczęśliwie dla Smudy wypadła kolejna pauza w Ekstraklasie, w której zdołał uspokoić szyki. Zaraz po niej Wisła rozgromiła Górnika Zabrze, a temat nowego szkoleniowca zniknął tak szybko jak się pojawił.    
Końcówka to gra w kratkę. Zespół dysponujący wąską kadrą, praktycznie nie stosujący rotacji popadł w problemy fizyczne. Zdarzały się spotkania, gdzie krakowianie spacerowali niemal przez 90 minut. Wydłużenie ligi ewidentnie nie posłużyło drużynie Smudy. Ostatecznie udało się jednak dociągnąć na miejscu, które wiosną pozwoli powalczyć o europejskie puchary. Bilans 9-5-5 jest niezły, choć trzeba więcej wymagać od Wisły w meczach na własnym obiekcie. Tylko cztery zwycięstwa przy Reymonta to zdecydowanie za mało.  
Białą Gwiazda ciągle jest uzależniona  od duetu Stilic-Brożek. Jeśli Bośniak nie błyszczy, cała drużyna gra zauważalnie słabiej. Gdzieś przepadł Łukasz Garguła, który tylko w Poznaniu pokazał klasę. Chyba na murawie nie ma miejsca dla dwóch rozgrywających. Pod względem dorobku bramkowego najlepszą rundę od kilku lat zaliczył Boguski, ale to tylko statystyka, bo były reprezentant częściej irytował swoją postawą, niż wnosił coś pożytecznego. Zresztą podobnie jak dwaj Haitańczycy. Przeważnie grali bardzo chaotycznie, co do szału doprowadzało Franciszka Smudę. Nadzieje wiązano z Tomaszem Zającem, ale nie wykorzystał szans otrzymanych od trenera i raczej trafi na wypożyczenie. Cichym bohaterem był Burliga, grający solidnie w obronie oraz mocno wspierający ataki Wiślaków. Po początkowych problemach zaaklimatyzował się Richard Guzmics. Jego fatalne zachowanie dało Cracovii rzut rożny, po którym strzeliła bramkę. Walnął też swojaka przeciwko Koronie. Finisz jesieni był już znacznie bardziej udany. Węgier stanowił solidne ogniwo defensywy i często uzupełniał Głowackiego na środku obrony.              













poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rzut oka na transfery

fot. sport.wp.pl
Jesień nie obfitowała w spektakularne transfery. Większość klubów ma problemy finansowe, a księgowi bardziej myślą jak spłacić byłych piłkarzy, niż zatrudniać kolejnych. Nawet czołówka zdecydowała się tylko na uzupełnianie składu, nadzieje pokładając w dotychczasowych liderach. Dominowała idea zakupów hurtowych po niskich cenach, a nie sprowadzanie starannie wyselekcjonowanych zawodników. Stąd o ile łatwo jest wskazać transferowe niewypały, to znacznie trudniej pochwalić kogoś za  instynkt w doborze zawodników.
Wpadki:
Adłan Kacajew - z Lechii można by umieścić pół składu, ale dwie osoby szczególnie się wyróżniły. Były gracz Tereka Grozny uchodził za spory talent. Jeszcze w poprzednim sezonie z powodzeniem reprezentował barwy Łucz-Eniergija Władywostok. Nad polskim morzem od początku mu nie szło. Żaden z trenerów nie desygnował go na murawę, najczęściej brakowało go nawet w kadrze meczowej. Na szczęście jest tylko wypożyczony i kibice Lechii szybko on nim zapomną.
Danijel Aleksic - ponoć jeszcze większy talent niż Rosjanin. Szybko wyjechał z Serbii, gdzie wybijał się ponad rówieśników. Za granicą nie wiodło mu się jednak najlepiej. Często zmieniał kluby, ale nie poradził sobie ani we Włoszech, ani we Francji, ani w Niemczech. Nad Wisłą rozpoczął w rezerwach. Nawet na tle III-ligowych drużyn nie pokazywał nadzwyczajnych umiejętności. W pierwszym zespole dostał tyko trzy szanse. Kompletnie ich nie wykorzystał. Raz wyszedł od pierwszej minuty, ale był jednym z gorszych na boisku i już w przerwie został zmieniony.
Arkadiusz Piech - zdecydowanie liczono na więcej. W Lubinie odbudował się po nieudanej, tureckiej przygodzie. Akurat na jego pozycję Legia nie miała tak dużej konkurencji, jak gdzie indziej. Na początku sezonu był podstawowym napastnikiem, lecz szybko poszedł w odstawkę. Do siatki rywala trafiał tylko w rezerwach. Pewnie odejdzie na wypożyczenie i warszawianie będą się starali jak najszybciej pozbyć się go z listy płac.
Anastis Argyriou - jako obrońca Zawiszy miał ciężkie życie, ale sam też za bardzo się nie przyczynił do poprawienia jakości defensywy. Wręcz przeciwnie, kiedy przebywał na murawie napastnicy rywali mieli używanie. Zagrał osiem ekstraklasowych spotkań, w których Zawisza stracił 26 bramek. Marne osiągnięcia jak na byłego piłkarza AEK Ateny i Rangersów. Bydgoszczanie już rozwiązali z nim kontrakt.   
Jan Chovanec - większość kibiców pewnie nawet nie kojarzy takiego zawodnika. 30-latek był podstawowym graczem Spartaka Trnava, a w Ruchu przepadł. Parę razy wybiegł na boisku, głównie jako wchodzący z ławki. Niczym się nie wyróżnił i został odesłany do rezerw. Do Chorzowa trafił w drodze wypożyczenia, raczej nie zagrzeje tam miejsca zbyt długo. 
Boligulbia Quattara - miał być podstawowym obrońcą Korony. Początkowo trener Tarasiewicz nie zważał na jego błędy i ciągle mu ufał. Dopiero w połowie rundy Iworyjczyk został odstawiony. Zagrał w 10 spotkaniach Ekstraklasy i Pucharu Polski, spośród których kielczanie przegrali osiem, a tylko raz zdołali  zwyciężyć. Quattara już nie jest młodym piłkarzem, ani nie ma CV dającego nadzieję na znaczny progres formy.

Realne wzmocnienia:
Fiodor Cernych - Rosjanin z litewskim obywatelstwem był sporym zaskoczeniem. Bez niego Łęczna zimę spędziłaby pewnie w strefie spadkowej. Średnio w co drugim spotkaniu wpisywał się na listę strzelców. Szczególnie udaną miał końcówkę, kiedy trafiał trzy razy z rzędu. Dobrze zapamiętają go w Legii, której wbił dwa gole.
Roman Gergel - mało spektakularny, ale solidny piłkarz. Jego bramka dała trzy punkty w starciu z Zawiszą. Oprócz tego był żelaznym wyborem trenera Dankowskiego. Zagrał we wszystkich meczach ligowych Górnika, przeważnie w pełnym wymiarze czasu. Podczas rundy jesiennej stanowił kluczowe ogniwo nieźle grających zabrzan.
Przemysław Frankowski - w Gdańsku uznano wychowanka za niepotrzebnego. Z tej okazji skorzystał Michał Probierz i raczej nie żałuje. Frankowski nie jest żadną gwiazdą, ale sporo pomógł Jagiellonii. Udaną rundę uwieńczył bramką, która pozwoliła wygrać z Górnikiem. Na pewno powinien notować jeszcze więcej minut na boisku, ale niewielu jego rówieśników gra choćby tyle.
Łukasz Zwoliński - dość niespodziewanie okazał się bardziej skuteczny niż Marcin Robak. Już ma na koncie prawie tyle trafień, co rok temu w rozgrywkach pierwszoligowych. Zwolińskiemu Pogoń zawdzięcza miejsce w ósemce. Wkrótce zgłoszą się pewnie po niego mocniejsze zespoły.
Maciej Sadlok -  po powrocie na Cichą wcale nie zachwycał. U Kociana grał rzadko, wydawało się, że Sadloka czeka już tylko jazda w dół. Smuda zrobił z niego solidnego gracza. W obronie nie popełniał rażących błędów, a dodał dwie, piękne bramki. Dodatkowo często podłączał się do akcji ofensywnych.  Omijały go też kontuzje, które były zmorą byłego reprezentanta Polski.











 

piątek, 19 grudnia 2014

Powrót do przeszłości: Janas miał rację

fot. sport.fakt.pl
Powołania do reprezentacji zawsze wzbudzają dyskusję, szczególnie jeśli chodzi o wyjazd na mistrzowską imprezę. Co prawda w ostatnich latach Polacy nie mieli zbyt często takich problemów, ale kibice wciąż pamiętają słynną konferencją prasową Pawła Janasa, na której obwieścił, że do Niemiec nie zabierze między innymi Jerzego Dudka oraz Tomasza Frankowskiego. Stało się to nawet przedmiotem grepsów i skeczów kabaretowych. Z perspektywy czasu trzeba przyznać jednak rację selekcjonerowi.
Podczas eliminacji do mistrzostw świata podstawowym lewym obrońcą był Tomasz Rząsa. Zagrał na Old Trafford przeciwko Anglikom, jak również w arcyważnych dla przebiegu eliminacji konfrontacjach z Walią i Austrią. Jeszcze dzień przed ogłoszeniem nominacji przywdział biało-czerwoną koszulkę i w pełnym wymiarze czasu rywalizował z Wyspami Owczymi. Jak się później okazało był to jego ostatni mecz w narodowych barwach. Rząsa swoją formą nie powalał na kolana. Grał w słabszym klubie holenderskiej Eredivisie - Den Haag, by po sezonie zmienić go na równie przeciętne austriackie Ried. Furory tam nie zrobił, choć był solidnym zawodnikiem. Nie zyskał zaufania w oczach kolejnych selekcjonerów.
Tomasz Kłos był jeszcze ważniejszą postacią reprezentacji. Zdarzało się, że to on wyprowadzał piłkarzy na mecz. Należy też do Klubu Wybitnego Reprezentanta. W tamtym czasie jednak nie błyszczał, ani w Wiśle, ani podczas meczów międzypaństwowych. Janas już nawet wcześniej szukał innego partnera dla Jacka Bąka stawiając na Głowackiego czy Jopa. Wkrótce krakowski klub bez żalu oddał Kłosa do ŁKS-u. Łodź była jego ostatnim przystankiem w piłkarskiej karierze. Tak jak w przypadku Rząsy następni "narodowi" nie widzieli go w swojej wizji drużyny.
Kiedy Jerzy Dudek wznosił do góry Puchar Europy na pewno nie przypuszczał, że raptem 12 miesięcy później nie załapie się nawet do 23-osobowej kadry na Mundial. W klubie miał problemy od dłuższego czasu, Rafa Benitez miał inny pomysł na obsadę bramki. Kilkadziesiąt dni po Stambule ściągnięto na Anfield Jose Reinę, co było dla Polaka jasnym sygnałem. Po roku przesiadywania na ławce rezerwowych, wychowanek Concordii Knurów zdecydował się zmienić otoczenie. Wybór Realu wiązał się de facto z zakończeniem kariery. Oczywiście Dudek nie miał szans odebrać posady Ikerowi Casillasowi. To już chyba więcej okazji do powąchania murawy dostał w reprezentacji.  Leo Beenhakker bez wahania postawił na piłkarza znanego z Holandii. Szybko się jednak przekonał, że to zły wybór. Zaliczył jeszcze epizod u Majewskiego, a z biało-czerwonymi barwami pożegnał się spotkaniem przeciwko Liechtensteinowi, dzięki czemu dołączył do grona Wybitnych Reprezentantów. Miał już wówczas na karku czterdziestkę. Jego kosztem na Mundial pojechał Łukasz Fabiański, co należy ocenić jako dobry wybór.
Na koniec najbardziej kontrowersyjna sprawa - Tomasz Frankowski. W dużej mierze to on załatwił nam bilety do Niemiec. Strzelał gole kiedy było to najbardziej potrzebne. Trzeba jednak przyznać, że wiosną 2006 r. Franek znajdował się pod formą. Przyczyną był niezbyt trafiony dobór pracodawcy. W Anglii polski napastnik nigdy się nie odnalazł. Miał również duże trudności podczas sparingów kadry. Nie był to już ten sam łowca bramek, co wcześniej. Właściwie dopiero powrót do Jagiellonii pozwolił mu się odbudować. Janas miał pełne prawo z niego zrezygnować, choć to zawodnik zadaniowy, zdolny wejść na kilkanaście minut i odmienić losy meczu. Selekcjoner wolał jednak młodszego Brożka, dzisiaj można to uznać za kontrowersyjną decyzję. Faktem jest natomiast, że białostocczanin ostatni mecz z orłem na piersi zagrał przeciwko Finlandii, gdy polski zespół doznał porażki 1-3. Później również nie doczekał się telefonu od któregokolwiek z następców Pawła Janasa.




















czwartek, 18 grudnia 2014

Pograli nasi w Europie

fot. polskieradio.pl
Mieszane uczucia można mieć analizując dokonania polskich drużyn w europejskich pucharach. Lech totalnie się skompromitował. Ruch i Zawisza zagrały na miarę możliwości, a chorzowianie nawet ponad oczekiwania. Odbiło się to jednak na ich postawie w rodzimych rozgrywkach. Oba kluby mają przed sobą poważne widmo spadku. Zdecydowanie najlepiej poradziła sobie Legia, która europejską kampanię będzie kontynuowała wiosną.
Bydgoszczanie wylosowali belgijskie Zulte Waregam. Mało kto dawał im szanse na awans i rzeczywiście ekipa z Flandrii bez problemu wyeliminowała zdobywcę Pucharu Polski. Na pocieszenie Zawisza w obu meczach trafiał do siatki rywali, a wyniki 1-2 oraz 1-3 nie przynoszą im wstydu.
Lech już w pierwszym spotkaniu miał kłopoty. Na wyjeździe przegrał z estońskim Nomme Kalju. Przy Bułgarskiej z naddatkiem odrobił straty, lecz wkrótce poznaniacy chyba sami tego żałowali. Kolejnego rywala mieli rozbić w pył, a półamatorom z Islandii nie strzelili nawet gola. Bramka stracona w delegacji sprawiła, że Kolejorz pożegnał się z Ligą Europy.
Ruch trochę się męczył z FC Vaduz, ale ostatecznie zdołał wyeliminować przeciwnika. W konfrontacji przeciwko Esbjerg, Polacy nie byli faworytami. Trafienie Łukasza Surmy na kilka chwil przed ostatnim gwizdkiem sprawiło, że niespodzianka stała się faktem. Nagrodą za pokonanie Duńczyków był dwumecz z Metalistem Charków. Po 180 minutach brzydkiej gry o promocji do kolejnej rundy zdecydowała dogrywka. Więcej sił zachowali Ukraińcy, którzy wbili jedną bramkę i cieszyli się z awansu do fazy grupowej.
Marzeniem Legii było rywalizowanie w elicie europejskiej piłki. Aby się tam znaleźć trzeba było przejść przez trzy rundy eliminacji. Wylosowanie Irlandczyków z St. Patrick uznano za bardzo szczęśliwe, zarówno pod względem sportowym, jak i kibicowskim. Remis na Łazienkowskiej był zimnym prysznicem. Gdyby nie Radovic skończyłoby się nawet porażką. Wyprawa na Zieloną Wyspę nie pozostawiła jednak złudzeń kto jest lepszy. Następną przeszkodą był Celtic. Mimo marki wzbudzającej szacunek, Szkoci przeżywają w ostatnich latach duży kryzys. Na murawie okazali się znacznie słabsi od mistrza Polski, jednak wpuszczenie nieuprawnionego zawodnika spowodowało przyznanie rywalom walkowera. Graczom Berga pozostała Liga Europy.
Żeby grać w fazie grupowej musieli jeszcze pozostawić w pokonanym polu Aktobe Lento. Kazachowie nie byli trudną przeszkodą i przed warszawianami otworzyła się perspektywa sześciu dodatkowych spotkań. Po raz kolejny nie można było narzekać na fortunę. Grupa L prezentowała się najsłabiej w całej stawce. Lokeren to tylko średniak niezbyt mocnej ligi belgijskiej, nazwa tego klubu nie może wzbudzać strachu. Z kolei Trabzonspor oraz Metalist borykały się ze sporymi problemami. Ukraińcy właściwie stracili płynność finansową po tym jak ich właściciel uciekł z kraju. Już po konfrontacji z Ruchem było widać, że okres świetności mają za sobą. Turcy dopiero po zmianie trenera zaczęli grać na miarę potencjału.
Właściwie wszystkie ekipy skoncentrowały się na obronie, tylko w grupie F padło mniej bramek. Taka taktyka najbardziej pasowała Legii, która do perfekcji opanowała wygrywanie po 1-0. Wespół z Interem i Club Brugge może się także poszczycić najmniejszą liczbą traconych goli. Nic dziwnego, że Dusan Kuciak został wybrany do jedenastki fazy grupowej.
Jeśli chodzi o atak to trzeba podkreślić dużą dywersyfikację. Na siedem bramek, które warszawianie uzbierali w swoim dorobku złożyło się pięciu jej zawodników plus Fatih Ozturk, który zanotował samobója. Tak wyrównany skład daje pole manewru trenerowi Bergowi, co było kluczem do sukcesu tej jesieni.














wtorek, 16 grudnia 2014

Komu prezent, komu rózga

fot. polskieradio.pl
Wreszcie można mówić o zakończeniu rundy jesiennej, choć formalnie finiszowała już w listopadzie. Czas na tradycyjne podsumowania. Kolejność wyróżnionych przypadkowa.  

Wygrani:
Mateusz Piątkowski - pojawił się znikąd i od razu stał się kandydatem do korony króla strzelców. Druga część rundy nie była już tak udana, zresztą cały zespół obniżył loty. Obok Kuświka z Ruchu ma największy wpływ na dorobek bramkowy swojej drużyny. 
Bartosz Drągowski - drugi piłkarz Jagiellonii. Dla mnie najlepszy bramkarz rundy. Po odejściu Sandomierskiego klub miał problemy z tą pozycją i dopiero 17-latek okazał się receptą. Pewnie niedługo Adam Nawałka da mu szansę w jakimś sparingu, ale niech los obecnego golkipera Zawiszy będzie dla niego przestrogą.
Tadeusz Pawłowski - najpierw zażegnał widmo spadku we Wrocławiu, a teraz jego aspiracje są znacznie wyższe. Prawdopodobnie na koniec sezonu wprowadzi Śląsk do europejskich pucharów. Znalazł receptę na Sebastiana Milę, za co jest mu wdzięczna cała Polska. Preferuje otwartą piłkę dzięki czemu grę wrocławian ogląda się z dużą przyjemnością.
Legia Warszawa - porażka w Łęcznej trochę zepsuła obraz. W ogóle to była dość dziwna runda w wykonaniu mistrza Polski. Bardzo dobre spotkania przeplatał z wpadkami przeciwko słabszym ekipom. Generalnie bilans lidera nie powala na kolana, przegrał on więcej niż co czwartą konfrontację. Jednak ciągle okupuje szczyt ligowej hierarchii, a musiał sobie przecież radzić także na froncie europejskim.  
Maciej Skorża - dość szybko wyciągnął Kolejorza z tarapatów. Zespół gra dużo bardziej efektownie niż za poprzednika. Na początku sezonu istniała groźba, że Lech nie załapie się do ósemki, a teraz mówi się o czołowej trójce. Żeby jeszcze miał lepszą rękę do transferów, bo ściągnięcie Sadajewa nie wystawa najlepszego świadectwa.
Przegrani:
Zawisza Bydgoszcz - takiej katastrofy nikt się nie spodziewał. Jeszcze niedawno ekipa znad Brdy reprezentowała nas w  europejskich pucharach. Kto wie czy to nie była jedna z przyczyn słabego startu. Chociaż zaczęło się raczej od rezygnacji z trenera Tarasiewicza i zatrudnienia jakiegoś wuefisty z Portugalii. Zimą zespół czeka rewolucja, ale przeprowadzanie jej pod kierunkiem Mariusza Rumaka trąci desperacją.   
Mariusz Rumak - niestety zasłużył by wymienić go na osobnej pozycji. Nie powtórzy "wyczynu" Ryszarda Wieczorka, który w jednym sezonie spuścił do drugiej ligi dwie drużyny, ale też pewnie zapisze się w historii pod względem liczby przegranych meczów podczas jednych rozgrywek. Mniej pretensji można mieć o dokonania w Bydgoszczy, lecz wcześniej całkowicie rozmontował czołowy, polski zespół. Dwumecz z Islandczykami dobitnie podsumował jego dokonania w Lechu.  
Lechia Gdańsk - ambicje były wielkie, a rok skończył się kompromitująco. Wagony piłkarzy ściągniętych do Gdańska okazały się towarem drugiej kategorii. Zresztą dobór trenerów i managementu też nie należał do szczególnie szczęśliwych. Właściciel (choć według niego samego jest tylko reprezentantem swojego syna) Franz-Josef Wernze zamiast skupiać się na wytaczaniu procesów dziennikarzom, niech się zajmie pilnowaniem interesu. Powtarzam to co napisałem we wrześniu: nawet Józefowi Wojciechowskiemu lepiej wychodziło prowadzenie piłkarskiego klubu.
Arkadiusz Piech - kompletnie przepadł w Legii. Transfer na Łazienkowską był sportową katastrofą. Jeśli świdniczanin chce jeszcze grać w piłkę na wysokim poziomie musi jak najszybciej zmienić klub. Chętni znajdą się bez problemu, bo przecież  Piech wielokrotnie pokazywał spore umiejętności.
Cała liga - niestety nie była to udana runda dla Ekstraklasy. Większość klubów na problemy finansowe, frekwencja w ostatnim czasie dramatycznie jest niska. Nowi sponsorzy nie garną się do wykładania pieniędzy. Reforma terminarza przyniosła więcej szkód niż korzyści. Dobrze by było, żeby w czasie Świąt włodarze klubów, jak i zarządzający spółką Ekstraklasa S.A. oraz piłkarską centralą poważnie się zastanowili dokąd ma to wszystko zmierzać. 












poniedziałek, 15 grudnia 2014

Łysy z UEFA namieszał

fot. dailymail.co.uk
Nie było taryfy ulgowej dla największych. Los sprawił, że już na etapie 1/8 finału, co najmniej dwie drużyny ze ścisłej czołówki światowej pożegnają się z marzeniami o tryumfie w Lidze Mistrzów. Do wiosny jeszcze wiele się może zmienić, ale gdyby mecze były rozgrywane teraz, większość z par miałaby dość zdecydowanych faworytów.
PSG - Chelsea - Paryżanie w grupie musieli rywalizować z Barceloną. Pierwsze starcie w ładnym stylu rozstrzygnęli na własną korzyść. Jedak im dłużej trwa sezon PSG traci formę. W Ligue 1 podopieczni Blanca jeśli wygrywają to nieprzekonująco, jedną bramką. A przecież nikt się tam nie może z nimi równać pod względem potencjału kadrowego. Ostatnio przegrali  nawet z Guingamp.
Chelsea też zaliczała wpadki jak przeciwko Sunderlandowi oraz Newcastle, ale Londyńczycy mieli tak dużą przewagę, że pewnie trochę ich to rozleniwiło. Teraz gdy City podgoniło na Stamford Bridge mobilizacja wzrosła i nie należy się spodziewać ulgowego traktowania swoich obowiązków. Przede wszystkim trudno z nimi wygrać, do tej pory ta sztuka udała się tylko Srokom. Dlatego w tej konfrontacji stawiam na The Blues.
Manchester City - Barcelona - drugi ze szlagierów. Odnośnie The Citizens jest jedno podstawowe pytanie: czy zagra Aguero? Jeśli lekarze postawią go na nogi ich szanse znacznie rosną. Wydaje się, że może być o to trudno. Kontuzja, która przydarzyła się Argentyńczykowi jest poważna. Można tylko pomarzyć, by już w lutym błyszczał dyspozycją.  
Katalończykom coraz bardziej ucieka w lidze Real. Być może dobra postawa na europejskim froncie będzie jedyna okazją, żeby uratować sezon. Ciągle daje o sobie znać Messipediencia. Transfery Neymara i Suareza nie wyleczyły zespołu z uzależnienia od najlepszego strzelca. Lepiej spisuje się defensywa, która rzadko pozwala przeciwnikowi pokonać bramkarza. Podobno w fazie play-off jest ona ważniejsza od ataku, między innymi dlatego Barcelona zamelduje się w ćwierćfinale. 
Bayer Leverkusen - Atletico - Aptekarze mają większy potencjał niż to pokazują. Z przodu grają tacy zawodnicy jak Kiessling, Min Son, Drmic, Calhanoglu, dziwią zatem spore trudności ze zdobyciem gola w drugiej części zmagań grupowych LM. Na pewno Bayer będzie wolny od presji wyniku. Niemcy wyszli z grupy, a wszystko ponadto trzeba traktować jako bonus.
Atletico jest w podobnej sytuacji jak Barcelona. Szanse na obronę tytułu mistrzowskiego topnieją, więc trzeba rzucić siły na Europę. Gracze Simeone łatwo zapewnili sobie bilet do 1/8 strzelając przy tym grad bramek. Losowanie było szczęśliwe i wypada to wykorzystać. Dwumecz powinien obfitować w gole, a dalej awansują Hiszpanie.
Juventus - Borussia Dortmund - fortuna uśmiechnęła się również do mistrza Włoch. Pirlo i spółka nie zachwycali podczas meczów grupowych. Niewiele brakło, żeby sensacyjnie wyeliminował ich Olympiakos. Mimo to trafili na przeciwnika ze swojej półki, który w dodatku cierpi na chroniczne kłopoty z kontuzjami. To stawia turyńczyków w lepszej sytuacji. Gdyby dwumecz odbywał się jeszcze przed Nowym Rokiem Juve awansowałoby bez problemu 
Borussia to być może największa zagadka wiosennych spotkań. W obecnej formie nie mają czego szukać i swój udział zakończą na pierwszej, pucharowej przeszkodzie. Prawdopodobnie zima będzie gorącym okresem dla dyrektora sportowego BVB. Oby trafiał z zakupami lepiej niż ostatnio, to jest jeszcze nadzieja na uratowanie sezonu. Jednak niezbyt wierzę, żeby w kilka tygodni dało się poskładać drużynę.
Schalke - Real - Schalke trafiło najgorzej jak mogło. Na Veltins Arena jeszcze mają świeżo w pamięci zeszłoroczny pogrom. Teraz mogą liczyć tylko na mniejszy wymiar kary, ale nic więcej.
Królewskich czeka spacerek do ćwierćfinału. Ronaldo będzie miał używanie na dziurawej obronie Niemców. Pytanie jak bardzo ich upokorzy?
Szachtar - Bayern - także Ukraińcy mają prawo do narzekania na los, choć grupę mieli łatwą, więc saldo się wyrównało. Górnicy wierzą w cud i liczą na Luiza Adriano, lecz jeden piłkarz nie pokona całej plejady bawarskich gwiazd.
To będzie dla Pepa Guardioli okazja, aby dać odpocząć najlepszym zawodnikom i przetestować inne warianty gry. Dużo trudniejsze zadanie Bayern miał w fazie grupowej. Skoro poradził sobie z nim bez problemu, to tym bardziej wyeliminuje Szachtara.
Arsenal - Monaco - Kanonierzy nie mogą narzekać. Trafił im się najsłabszy, możliwy przeciwnik. Nic nie usprawiedliwi piłkarzy Arsenalu jeśli nie będą potrafili ograć wicemistrza Francji. Dla Arsena Wengera będzie to podróż sentymentalna do miejsca gdzie odnosił niegdyś sukcesy. Jednak angielski klub nie będzie miał litości dla przeciwników.
Awans Monaco z pierwszego miejsca był sporą niespodzianką. Podopieczni Leonardo Jardima wypełnili cel z nadwyżką. Nikt nie wymaga, żeby ekipa z Księstwa wyeliminowała Kanonierów. Czeka ich 180 minut gry a potem pewnie dłuższy niż kilkumiesięczny odpoczynek od Ligi Mistrzów.
Basel - FC Porto - drugi z kopciuszków też zakończy swój udział na pierwszej rundzie play-off. Szwajcarzy sporo osiągnęli dystansując Liverpool. Jednak jeszcze nie są na tyle mocni, by stawić czoła Porto. Prawdopodobnie za rok dostaną kolejną szansę namieszania w elicie. 
Smoki będą dzisiaj świętować. Wylosowali najsłabszy zespół w całej stawce. Nawet jeśli zimą odejdzie Martinez powinni sobie poradzić z rywalem. Brak obecności Porto w kolejnym etapie byłby sporą niespodzianką, ale według mnie do tego nie dojdzie.







niedziela, 14 grudnia 2014

Cierpliwość się opłaciła

fot. mirror.co.uk
Kibice Manchesteru United mają powody do zadowolenia. Zespół z Old Trafford wygrał szósty mecz z rzędu, a w pokonanym polu pozostawił dzisiaj odwiecznego rywala - Liverpool. Podopieczni Luisa Van Gaala umocnili się na trzecim, dającym kwalifikację do Ligi Mistrzów miejscu, co jeszcze dwa miesiące temu było tylko w sferze marzeń. Jakość gry też znacząco się podniosła, wygląda na to, że rewolucja dokonana przez Holendra wreszcie przynosi efekty.
Momentem zwrotnym były chyba derby. Po fatalnym spotkaniu Czerwone Diabły przegrały tylko 0-1, ale gdyby cudów nie dokonywał De Gea, a rywal wykazał większą skuteczność skończyłoby się pogromem. Zresztą Hiszpan ciągle stanowi kluczowy element drużyny. Bez niego dorobek punktowy byłby znacznie skromniejszy. Duży wpływ na polepszenie rezultatów MU ma również ustabilizowanie kadry. Kluczowi zawodnicy wyleczyli kontuzje, co na początku sezonu stanowiło duży problem. Wszyscy z utęsknieniem czekają jeszcze na Angela di Marię. Argentyńczyk był motorem napędowym zespołu od początku rozgrywek.
Największy progres dokonał się w ofensywie. Liverpool może nie zawiesił poprzeczki bardzo wysoko, ale trzeba docenić poczynania trójki Rooney, Mata, van Persie. Spośród 14 konfrontacji w których United trafiali do siatki przeciwnika, tylko dwukrotnie się zdarzyło, aby żaden z nich nie wpisał się na listę strzelców. Szczególnie ten ostatni ewidentnie łapie formę. Chyba pomogła mu krytyka, wielu nawet widziało go już w innym klubie. Tymczasem były gracz Arsenalu pokazuje, że jeszcze do emerytury mu daleko.
Mimo absencji di Marii swoje zrobiły skrzydła. Najpierw błyskotliwą akcją popisał się Valencia, a później Ashley Young zacentrował i po zgraniu głową przez van Persiego piłkę z najbliższej odległości wepchnął Mata. Fakt, że sędzia powinien odgwizdać spalonego.       
Dawną gwiazdę Evertonu zaczął znowu przypominać Fellaini. Prawdopodobnie gdyby się znalazł na niego kupiec, Belg zostałby oddany do innego klubu. Menadżer Czerwonych Diabłów nie był entuzjastą jego talentu. Zawsze broniłem tego zawodnika, choć rzeczywiście spisywał się początkowo dużo poniżej oczekiwań. Inna sprawa, że De Gea na Old Trafford też miał kiepski start, a teraz nikt sobie nie wyobraża, by inny golkiper stał między słupkami. Pamiętam jak Fellaini rozegrał kiedyś świetną partię przeciwko United, przyczyniając się do straty mistrzowskiego tytułu na rzecz City. To bardzo uniwersalny zawodnik, pożyteczny zarówno w ataku, jak i podczas destrukcji. Warto mieć kogoś takiego w kadrze.
Okres świąteczno-noworoczny nie będzie łatwy dla Czerwonych Diabłów. Na początku przeciętna Aston Villa, ale niedługo później nieobliczalne Newcastle i Tottenham. Nowy Rok zastanie ich na Britannia Stadium, gdzie zmierzą się ze Stoke. Te dwa tygodnie zawsze stanowią test siły drużyny, lecz United wydają się być do niego dobrze przygotowani. Zaufanie okazane trenerowi teraz procentuje, czego życzę również kibicom Liverpoolu, którzy chcą wyrzucenia Brendana Rodgersa.     















sobota, 13 grudnia 2014

Bomba transferowa wybuchła

fot. dziennik.com
Mogą sobie zmieniać kluby Hancocki, Sajfutdinowy czy Łaguty, ale póki Tomasz Gollob jeździ na żużlu to on jest w Polsce największą gwiazdą tego sportu. Były mistrz świata podpisał kontrakt z GKM Grudziądz, który będzie jego szóstym, rodzimym pracodawcą podczas kariery.
Trudno się po Gollobie spodziewać, że powróci do ligowej czołówki zawodników, lecz tak całkiem bym go nie skreślał. Jeśli dogada się ze sprzętem, jeszcze nie raz złoi skórę młodszym kolegom po fachu. Natomiast z całą pewnością przyciągnie na trybuny kibiców, być może nawet bydgoszczanie przyjadą zobaczyć dawnego idola. Inna sprawa, że w mieście gdzie speedway w elitarnym wydaniu nie gościł od kilkunastu lat i tak frekwencja jest raczej zapewniona. 
Beniaminek zmontował przyzwoity zespół, głównie kosztem tarnowskich Jaskółek. Transfer Buczkowskiego nikogo nie zdziwił, ale podkupienie Artioma Łaguty odbyło się niespodziewanie. Rosjanin był już dogadany z dotychczasowym pracodawcą, kiedy Grudziądz podbił stawkę i tym samym przekonał do siebie żużlowca. Drugim liderem ma być Leon Madsen, którego Tarnów również chciał mieć w składzie. Do tego dochodzi Rafał Okoniewski, zawodnik znany przede wszystkim z atomowych startów spod taśmy. Pavlic oraz Jeleniewski zabezpieczają drużynę na wypadek kontuzji.
Widoczny jest brak juniora na miarę Ekstraligi. Wypożyczony z Częstochowy Łęgowik podczas minionego sezonu zdobył 9 pkt w 20 biegach. Ta wyrwa stanowi bardzo poważny problem ekipy z północy. Zastanawiające jest też to, skąd klub znalazł środki na zabezpieczenie kontraktów tak kosztownych żużlowców? Mam obawy, że zdecydowano się na ryzyko w stylu Włókniarza, czyli jakoś to będzie. Jeśli tak, to gwarantowana jest powtórka z historii, a GKM za kilka miesięcy wyląduje w II lidze.
Odmienne nastroje panują na drugim krańcu Wisły. Prezes Unii Tarnów tak mocno negocjował korzystniejsze dla siebie warunki kontraktowe, że zawodników przejęła mu konkurencja. Wspomniany Gollob też był przemierzany do drużyny, z którą zdobywał dwa tytuły mistrzowskie, chociaż raczej w charakterze trenera. Z kolei na Hancocka zdecydowała się Stal Rzeszów, jednak chętna rywalizować na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Chyba, że pani prezes znowu zmieni zdanie. Wcześniej podkarpacka ekipa podprowadziła sąsiadom Artura Czaję. Na rynku ze świecą szukać wartościowych zawodników, którzy pojechaliby za rozsądną kwotę. To sprawia, że Jaskółki mogą przypłacić spadkiem swoją niefrasobliwość na rynku transferowym.

















czwartek, 11 grudnia 2014

Podsumowanie fazy grupowej cz. 2

fot. sport.interia.pl
Grupa E słusznie uchodziła za najtrudniejszą. Właściwie każda ekipa mogła spokojnie wejść do strefy pucharowej. Bezkonkurencyjna okazała się maszyna Pepa Guardioli, która ledwie w dwóch spotkaniach pozwoliła sobie na stratę gola. Strzelała za to aż miło, średnio prawie trzy razy na mecz. Poległa tylko raz, po kolejnym przebłysku geniuszu Aguero.  
Dobrze szło Romie, ale do czasu. Chyba klęska 1-7 z Bawarczykami podcięła im skrzydła, bo później stracili animusz. Ostatecznie rzymianie skończyli na trzeciej lokacie i chyba obecnie na więcej ich nie stać. Totti wspierany momentami przez Gervinho i Pjanicia to trochę za mało. Podczas kluczowego spotkania z Manchester City na Stadio Olimpico dali się wypunktować. Momentami byli lepsi od rywali, ale dał o sobie znać brak klasowych zawodników, zdolnych przechylić szalę na korzyść Romy.  
Wobec tego w 1/8 finału zameldował się mistrz Anglii. Kibice z Etihad liczyli na lepszą postawę drużyny, lecz cel został osiągnięty. Dokonało się to właściwie za sprawą jednego meczu. Przed własną publicznością wygrali z Bayernem, być może będą zresztą jedynym zespołem, któremu się to uda w tej odsłonie Ligi Mistrzów. Obywatelom akurat nie wróżę powodzenia. Musieliby mieć ogromnego farta i trafić na Monaco. Inaczej bez najlepszego zawodnika czeka ich ciężka przeprawa.     
O CSKA nie można napisać wiele ciekawego. Wygrali jedno starcie, dwa wysoko przegrali, a w pozostałych zaprezentowali się przyzwoicie. Gdyby dopisało im szczęście podczas losowania mogliby liczyć na awans.
Kiedy do grupy F wylosowano Barceloną i PSG było wiadomo, że to te dwie ekipy rozstrzygną między sobą kwestię dwóch pierwszych miejsc. Dokładnie tak się stało, a poziom dominacji podkreśla fakt, że łącznie zdobyły aż 28 punktów - najwięcej ze wszystkich dwójek, które awansowały dalej. W bezpośredniej konfrontacji lepsi okazali się gracze Luisa Enrique. Co prawda przegrali pierwsze spotkanie na Parce des Princes, ale u siebie powetowali sobie tamtą porażkę zwyciężając 3-1. Oprócz tego nie zaliczyli żadnej wpadki, a taka przydarzyła się Francuzom kiedy podzielili się punktami z Ajaxem.
Wśród ekip statystujących zdecydowanie lepsi byli Milik i spółka. Przypieczętowali to wczorajszym pogromem APOEL-u, dzięki czemu zagrają wiosnę w Lidze Europy. Na tle faworytów Holendrzy wypadli przyzwoicie, ale jednak to ciągle inny poziom.
Zadowolony ze składu grupy był Jose Mourinho. Jego Chelsea bez problemu wywalczyła promocję do następnej rundy. Londyńczykom trochę się dostało za remis na Słowenii, ale przecież rywalizując równocześnie w Premier League trzeba mądrze gospodarować siłami. The Blues stanowią bardzo wyrównany zespół. Podczas rundy grupowej aż jedenastu piłkarzy wpisywało się na listę strzelców.
Wstydu nie przyniósł Maribor. Słoweńcom wróżono co najwyżej jeden punkt, wywalczony przypadkiem. Tymczasem żadnemu z oponentów nie dali się pokonać dwa razy. Gdyby polska drużyna wreszcie kiedyś awansowała do Ligi Mistrzów, takie wyniki można by uznać za sukces.  
O awans biło się Schalke ze Sportingiem. Jak w znanym powiedzeniu, na końcu lepsi okazali się Niemcy. Pomógł im w tym niespodziewany remis z wicemistrzem Anglii na inaugurację zmagań oraz bramka Chuopo-Motinga w doliczonym czasie gry podczas starcia ze Sportingiem. Dodatkowo Portugalczycy słabiej radzili sobie na wyjazdach.
Ostatnia grupa rozgrywała swoje spotkania trochę w cieniu. Niewielu się pasjonowało zmaganiami Szachtara, Bilbao czy BATE. Ci ostatni zresztą nie zaliczą sezonu do udanych. Tracili średnio cztery bramki na mecz, co już jest wynikiem kompromitującym. Na pocieszenie raz zgarnęli trzy punkty, była to jedyna konfrontacja kiedy znaleźli receptę na bramkarza rywali.
Bez trudu do fazy pucharowej weszło Porto. Portugalczycy mogą sprawić niespodziankę i awansować dalej niż tylko do 1/8. Oczywiście o ile w zimie nie odejdzie Jackson Martinez, na co się zanosi. Wzmocnieniem okazał się Vincent Aboubakar, ale to jednak słabszy zawodnik od Kolumbijczyka. Na Estadio Dragao nie będą kibicowali Algierii podczas Pucharu Narodów Afryki, żeby jak najszybciej odzyskać Yacine Brahimiego.
W walce o drugie miejsce Szachtar toczył bój z Baskami. Athletic w rodzimych rozgrywkach nie zachwyca, podobnie było na froncie europejskim. Słabo grali zwłaszcza u siebie i ostatecznie zdobyli dwa oczka mniej niż Górnicy, choć w bezpośrednim dwumeczu lepsi byli podopieczni Ernesto Valverde. Dla Ukraińców będzie to pewnie pociecha, wobec kiepskiej sytuacji za naszą, wschodnią granicą.














Podsumowanie fazy grupowej cz.1

fot. pl.wikipedia.org
W grupie A wszystko zaczęło się od sporej niespodzianki. Olympiakos ograł u siebie Atletico i wydawało się, że mistrzowie Hiszpanii i Włoch wcale nie mają pewnego awansu. Podopieczni Michela do końca walczyli o fazę pucharową, ale w ostatniej serii spotkań Juventus wymęczył remis z drużyną Simeone i ostatecznie to Piemontczycy zagrają dalej. Grecy okazali się hegemonem na własnym podwórku, u siebie nie stracili punktu. Co z tego, skoro w delegacji polegli nawet przeciwko Malmoe.
Zdecydowanie poniżej oczekiwań spisała się Stara Dama. Ekipa z Turynu miała problemy ze skutecznością, zwłaszcza na obcych boiskach. Wykonała tylko absolutne minimum ogrywając dwukrotnie Szwedów, a w pozostałych meczach niemiłosiernie się męczyła. Gdyby Atletico musiało wygrać na Stadio delle Alpi, prawdopodobnie Włosi wiosną oglądali by Ligę Mistrzów  w telewizji.
Mistrz Hiszpanii pokazał, że po odejściu Diego Costy nie stracił wiele na jakości. Ofensywa funkcjonuje tak samo dobrze. Do zespołu świetnie wpasował się Mandżukić, który zanotował pięć trafień. Z kolei pod względem traconych bramek lepsze były tylko Monaco i Real.
Kolejna czwórka została całkowicie zdominowana przez Królewskich. Ronaldo i spółka zgarnęli komplet, a największe problemy mieli o dziwo w Bułgarii, gdzie Łudogorec na kilkanaście minut objął prowadzenie. Bilans bramkowy 16-2 mówi sam za siebie. 
Bułgarzy spisali się przyzwoicie, jak na zespół, któremu nikt nie dawał szans. Pokonanie Basel i remis z Liverpoolem zostaną zapisane złotymi zgłoskami w historii klubu. Po trzech meczach mieli nawet poważne szanse na drugie miejsce. 
Największą niespodziankę sprawiła Bazylea, eliminując The Reds. Co prawda dwanaście lat temu było to jeszcze większe osiągnięcie, niemniej trudno umniejszać sukces Szwajcarów słabą formą Liverpoolu. Anglicy wygrali tylko jeden mecz, a w połowie spotkań nawet nie potrafili pokonać bramkarza rywali. Grę ciągnął coraz starszy Gerrard, gdyby nie on skończyłoby się pewnie totalną kompromitacją i ostatnią lokatą w grupie.
Drugą drużyną, po której niewielu spodziewało się awansu jest Monaco. Rosyjskie eldorado skończyło się niemal tak szybko jak się zaczęło i podopieczni Leonardo Jardima mieli tylko statystować innym. Wenezuelczyk znając słabości swojego zespołu postawił na kunktatorstwo. Mecze wicemistrza Francji nie należały do ciekawych, ale taka taktyka przyniosła im sukces. Tylko w jednym spotkaniu padła więcej niż jedna bramka. Za to defensywa Monaco okazała się najbardziej szczelna w całej Lidze Mistrzów.
Osobiście zawiodła mnie Benfica, którą typowałem do awansu. Portugalczycy prezentowali się kompletnie bezbarwnie. Wygrali jeden mecz i ustrzelili tylko dwa gole. Słusznie nie zobaczymy ich wiosną nawet w Lidze Europy.
O drugie, premiowane miejsce rywalizowały Bayer i Zenit. Zdecydowała lepsza postawa Aptekarzy przed swoją publicznością. Zresztą w bezpośredniej konfrontacji też dwa razy ogrywali Rosjan, więc słusznie to oni będą rywalizować w 1/8 finału. Grupa C była dosyć wyrównana, ale chyba też nie zbudziła wielkiego zainteresowania kibiców.
Przeciwieństwo stanowił kolejny zestaw. Tutaj Arsenal i Borussia zdecydowanie odstawały od reszty, można było się tylko zastanawiać, która z tych drużyn zajmie pierwsze miejsce. Ostatecznie udało się to podopiecznym Jurgena Kloppa.
Nieporozumieniem była postawa Galatasaray - najsłabszej drużyny fazy grupowej. Turcy zapisali na koncie tylko jeden punkt i to dzięki bramce w ostatniej minucie Yilmaza. Tracili średnio ponad trzy gole na mecz.  Nic dziwnego, że po takich wynikach pożegnano trenera Cesare Prandelliego.
Względnie zadowoleni mogą być Belgowie z Anderlechtu. Swoje zrobili. Nikt nie wymagał od nich miejsca w dwójce, a i prześcignięcie Turków nie było takie pewne. Fiołki nie przegrały ani jednego starcia wyjazdowego. Zanotowały tylko jeden słabszy występ, gdy uległy w Brukseli Borussii 0-3.










wtorek, 9 grudnia 2014

Święci oblali egzamin

fot. worldcupq.com
Dla rewelacji bieżącego sezonu Premier League przełom listopada i grudnia miał być sprawdzianem możliwości rywalizowania z najlepszymi. Wypadło to bardzo blado. W trzech meczach podopieczni Ronalda Koemana nie wzbogacili konta nawet o jeden punkt. Dorobek bramkowy też by pozostał na dotychczasowym poziomie, ale niezawodny Graziano Pelle znalazł wczoraj sposób na Davida De Geę.
Na pierwszy ogień poszedł Manchester City. Mistrz Anglii miał problemy tylko w początkowym okresie gry. Święci rozpoczęli z animuszem, momentami spychając Obywateli do defensywy. Sił starczyło im tylko na jedną połowę. Po przerwie gracze Pellegriniego nie mieli już problemów z rozmontowanie szyków obronnych Southampton. Nawet posiadając przewagę zawodnika zespół z południa był słabszy od MC. Skończyło się porażką 0-3.
Do Londynu Święci pojechali z bardziej defensywnym nastawieniem. Lekcja udzielona przez obrońcę tytułu spowodowała  ostrożniejsze podejście w następnym meczu. Arsenal dominował przez praktycznie cały okres gry. Zawodnicy Southampton ewidentnie byli zadowoleni z remisu. Jednak jak to zwykle bywa minimalizm został pokarany i Kanonierzy strzelili bramkę dającą im tryumf.  
Klubowi Artura Boruca (obecnie wypożyczonemu do Championship) najlepiej poszło przeciwko United. Byli nawet lepsi od Czerwonych Diabłów, lecz znowu mieli problemy z trafieniem do siatki. Pechowo dla nich obudził się van Persie i wpakował im dwa gole. Były to zresztą jedyne celne strzały oddane w kierunku bramki strzeżonej przez Forstera.
Podsumowanie dziesięciodniowej kampanii nie może zachwycić kibiców z St. Mary's Stadium. Najsilniejsza obrona ligi straciła sześć goli, tyle ile we wszystkich wcześniejszych meczach razem wziętych. Święci stracili również miano niepokonanej drużyny na własnym terenie.
Optymistycznie można zauważyć tendencję zwyżkową. Ze spotkania na spotkanie gracze Southampton prezentowali się coraz lepiej. Pewnie na wyniki rzutował też brak doświadczenia. Kiedy mniej znani piłkarze wychodzą na murawę rywalizować z takimi gwiazdami jak Rooney, van Persie, Aguero, Sanchez, czy Lampard zawsze wiąże się to z dodatkowym stresem. Tym bardziej, że dla niektórych graczy Koemana było to pewnie pierwsze tak prestiżowe starcie. Dlatego mimo oblanego egzaminu jeszcze bym ich nie skreślał. Na wiosnę będzie drugi termin.   

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Problem z Błaszczykowskim

fot. polskieradio.pl
Po wielu miesiącach zmagań z kontuzją, na murawę wraca Kuba Błaszczykowski. Być może Jurgen Klopp desygnuje go na plac gry już jutro, gdy Borussia zmierzy się z Anderlechtem. Awans do kolejnej rundy zapewniony, przeciwnik niezbyt mocny, więc byłaby to idealna okazja, żeby spokojnie wejść w rytm po tak długiej przerwie.
Jednak polskich kibiców mniej interesują problemy niemieckich klubów, a bardziej los reprezentacji. Błaszczykowski przed urazem był czołową postacią kadry oraz jej kapitanem. Niemniej sporo się wydarzyło od czasu gdy zagrał po raz ostatni w biało-czerwonej koszulce, czyli od spotkania z Irlandią. Kubę ominęła złota jesień polskiej piłki, przede wszystkim starcie z Niemcami. Dodatkowo opaskę kapitańską przejął Robert Lewandowski, którego pozycja nie podlega dyskusji. Pojawia się dylemat, co zrobić, aby zaspokoić ambicje obu naszych gwiazd. 
Tym bardziej, że akurat nie darzą siebie najwyższą sympatią. Ludzie mają różne charaktery i czasem pojawiają się konflikty, jednak  najważniejsze to być profesjonalistą i zapomnieć o osobistych urazach w czasie wspólnej walki. Po meczu mogą nawet ze sobą nie rozmawiać.
Szczerze mówiąc do tej pory, ani w Dortmundzie, ani w reprezentacji nie dało się zauważyć negatywnych skutków wzajemnej niechęci. Wręcz przeciwnie, współpraca układała się wzorowo, co przełożyło się na kilka trofeów w klubowej gablocie ekipy z Zagłębia Ruhry. Teoria, że nie potrafią ze sobą grać jest wzięta z kosmosu i nie warto traktować jej poważnie.
Skoro idzie dobrze, to popieram wariant kontynuacji. Niech piłkarz Bayernu dalej wyprowadza naszych do boju. Kuba chyba to zrozumie. Zresztą nie przeceniałbym znaczenia kawałka materiału, który nosi się na ramieniu. Szacunku wśród kolegów nie zdobywa się takimi gadżetami. Jeśli były Wiślak naprawdę cieszył się autorytetem, to nie zmieni tego żadna decyzja selekcjonera.
Nie mam natomiast wątpliwości, że Błaszczykowski jest drużynie potrzebny. Słyszy się glosy, że bez niego odnosiliśmy większe sukcesy, tak jakby to on był głównym winowajcą poprzednich klęsk. Równie dobrze można winić Szpakowskiego, że kiedy komentuje Borek to Polska lepiej gra. Chyba niektórzy już zapomnieli, że obecność Kuby (zresztą Szpakowskiego też) jakoś nie przeszkodziła w ograniu Portugalii i Czechów. Na Euro też był wyróżniającym się zawodnikiem. 
Wygrana z mistrzami świata nie uczyniła nas z miejsca mocarstwem futbolowym, żeby sobie pozwolić na brak powołań dla czołowego zawodnika, szczególnie wobec kontuzji Grosickiego. Nikt nie może grać za zasługi, ale chyba nie ma wątpliwości, że jeśli Kuba będzie zdrowy, to sportową postawą zasłuży na telefon od Nawałki. Jeśli ktoś zna jakiegoś, równie wartościowego skrzydłowego, to chętnie poznam jego nazwisko.













niedziela, 7 grudnia 2014

Niektórym wraca rozum

fot. gwizdek24.se.pl
Znakomita jesień w wykonaniu polskiej reprezentacji sprawiła, że zaczęto się zastanawiać co będzie jeśli biało-czerwoni  awansują na europejski czempionat. Zgodnie z wytycznymi UEFA rozgrywki ligowe będą musiały się skończyć w odpowiednio długim czasie przed mistrzostwami, aby selekcjonerzy mieli możliwość na przygotowanie swoich zespołów.
Obecny sezon finiszuje 7 czerwca. Jeśli by utrzymać taki terminarz w kolejnym roku, drużyny skończą rywalizować na trzy dni przed meczem otwarcia Euro2016. Coś takiego jest nie do zaakceptowania, jednak wcześniej trudno znaleźć wolne terminy. Angielski klimat pozwala Wyspiarzom grać praktycznie przez cały rok. Nie bez powodu jednak nie praktykuje się czegoś takiego na kontynencie. Nawet Hiszpanie robią sobie przerwę świąteczną.
Jak się trafi lekka zima, to na siłę można by w Polsce wcisnąć ekstraklasowe mecze w styczniu. Pytanie tylko dla kogo to robić. Spotkanie Zawiszy ze Śląskiem obserwowało z trybun ok. 1000 osób. Po kopaninie, którą zobaczyli na kolejne przyszłoby pewnie jeszcze mniej. Szczęśliwie to ostatni, tegoroczny mecz w Bydgoszczy.  Gdzie indziej jest niewiele lepiej.  Podczas trwającej kolejki na  żadnym stadionie nie pojawiło się więcej niż 5 tys. kibiców. Prawdopodobnie tylko przy Reymonta przekroczą tą, skromną przecież barierę. Ludzie w Ekstraklasie S.A. i PZPN ciągle żyją w rzeczywistości alternatywnej. Wydaje się im, że nasza liga to jakiś prestiżowy produkt. Prawda jest taka, że piłka przegrywa z innymi rozrywkami, a co dopiero kiedy trzeba spędzić na mrozie dwie godziny, żeby obejrzeć spotkanie o 1,5 pkt.
Sukcesem reformy miała być większa ilość szans dawanych młodym zawodnikom, szczególnie na początku sezonu. Postulat kierowany głównie do Legii, bo tylko ona może sobie pozwolić na odpuszczenie kilku meczów, żeby skoncentrować siły na europejskich pucharach. Niestety efektów brak. Jan Urban wystawiał Mateusza Cichockiego i Patryka Mikitę. Obaj aktualnie reprezentują barwy Dolcana Ząbki, bez wielkich sukcesów. Henning Berg z kolei promował Kalinkowskiego oraz Ryczkowskiego. Na razie słuch po nich zaginął, lecz być może jeszcze uda im się coś osiągnąć.
Ostatnie kolejki pokazują, że już teraz niektórzy zawodnicy jadą na rezerwach. Mecze mają słabsze tempo niż w pierwszej połowie rundy. Największym przegranym jest Jagiellonia. Ekipa Probierza od pięciu serii spotkań nie wygrała meczu. Także Bełchatów boryka się z problemem wąskiej kadry. Głos zabrał Franciszek Smuda, który wolałby powiększyć Ekstraklasę do 18 zespołów, niż obstawać przy obecnym, dziwacznym systemie. Natychmiast poparł go wspomniany szkoleniowiec białostoczan i Roman Kołtoń. To pokazuję że reformę wprowadziło kilku leśnych dziadków, bez konsultacji ze środowiskiem, bo tak im wyszło w excelowskich tabelkach. Na szczęście już od przyszłego sezonu czeka nas powrót do normalności.