wtorek, 1 marca 2016

Nowa gwiazda pogrążyła Arsenal

fot. dailymail.co.uk
Arsene Wenger przypomina mitologicznego Syzyfa. Kiedy wydawało się, że po zwycięstwie nad liderem z Leicester jego Kanonierzy wychodzą na czoło peletonu, dostali cios od słabego w tym sezonie Manchesteru United, dodatkowo osłabionego brakiem Rooneya i Martiala. Na domiar złego londyńczycy zostali trafieni nie przez zawodnika kupionego za ciężkie miliony, ale przez nikomu nieznanego wychowanka, który debiutował w Premier League. Tym samym Marcus Rashford stał się ostatnio najgłośniejszym nazwiskiem na Wyspach. Trzeba przyznać, że nieczęsto się zdarza, żeby zawodnik co mecz strzelał dwie bramki, a takim osiągnięciem może się pochwalić 18-latek, choć oczywiście zagrał dotąd tylko dwa razy. O ile pokonanie bramkarza Midtjylland przyjęto spokojnie, bo rywal mało prestiżowy, to zmuszenie do kapitulacji Petra Cecha nie da się pominąć milczeniem.
Odetchnąć z ulgą może również Luis van Gaal, który zyskał odrobinę spokoju. Przez najbliższy czas zostało oddalone od niego widmo straty pracy, choć według mnie jeden tryumf nie powinien wpływać na generalnie negatywną ocenę jego dokonań. Potrzebny jest ktoś z większym polotem, kto będzie umiał przywrócić drużynie blask. Holender jest natomiast szkoleniowcem starego typu i raczej taki pozostanie, choć dostrzegam jego sukcesy. Jeśli za kilka lat o sile Czerwonych Diabłów będą stanowić Rashford, McNair, czy Borthwick-Jackson, to zatrudnienie van Gaala okaże się opłacalne. Inna sprawa, że pomogły mu kontuzje, które wymusiły sięgnięcie do głębokich rezerw.       
Premier League ciągle ma zdolność kreowania nowych gwiazd. Mimo gigantycznych pieniędzy wydawanych na zagranicznych piłkarzy, kibice chcą jeszcze romantycznych historii o pucybucie, który został milionerem. W zeszłym sezonie taką rolę pełnił Harry Kane, który zresztą również w bieżących rozgrywkach spisuje się bardzo dobrze. Sekunduje mu kolega z Tottenhamu Dele Alli. 19-letni pomocnik zdobył już 7 goli i 5 razy zaliczył decydujące podanie. Jeszcze większą sensacją stał się Jamie Vardy - obecny liderem strzelców ligi angielskiej. Gość trafił do najwyższej klasy rozgrywkowej dopiero mając 25 lat. Wcześniej zaliczył epizod kryminalny i kopał się z amatorami na głębokim zapleczu. Jak widać po tabeli opłaca się wyławiać krajowe perełki, a nie topić pieniądze w gwiazdy. Chyba większość kibiców z chęcią przyklasnęła by takiej wizji, ale mimo wszystko wątpię, żeby czekała nas futbolowa kontrrewolucja. Należy się jednak cieszyć z lepszej kondycji ojczyzny piłki nożnej. Do niedawna stawiałem Anglików w roli statystów podczas Euro, teraz uważam, że ekipa Roya Hodgsona ma szansę zostać czarnym koniem.
Wracając do Arsenalu, to oczywiście trudno ich skreślać. Piłkarze z Emirates mają tylko 5 pkt straty do Lisów i 3 do Kogutów, po piętach depcze im natomiast Manchester City, który mecz przeciwko Newcastle rozegra w późniejszym terminie. Problemem Kanonierów jest to samo od wielu lat - brak przewidywalności. Potrafią grać fenomenalnie, jak na przełomie września i października, by później zaliczyć serię czterech spotkań bez wygranej. Podopiecznym Ranieriego i Pochettino taka zapaść się nie zdarzyła. Jeśli jednak wierzyć terminarzowi, to mistrzem sensacyjnie zostanie Leicester. Z rywalami, z którymi jeszcze muszą zagrać zdobyli w pierwszych meczach 26 pkt, podczas gdy Arsenal 23 pkt, a Tottenham tylko 17 pkt.  



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz