wtorek, 12 stycznia 2016

Sprawa Hamalainena

fot. poznan.sport.pl
Styczeń. Jeszcze sporo wody upłynie w Wiśle zanim polscy ligowcy wznowią zmagania o mistrzostwo Ekstraklasy. Europa też dopiero wybudza się z zimowego snu, generalnie sezon ogórkowy. Kibice żyją więc tematami zastępczymi, przede wszystkim transferami. Nie twierdzę, że wzmocnienia kadrowe są kompletnie bez znaczenia, ale jak pokazał Piast czy Gent w Lidze Mistrzów czasem ważniejszy jest pomysł na drużynę. Wykonawców można dobrać z graczy zadaniowych, często uważanych za przeciętnych. Coś jak w filmie Moneyball, choć jak pokazuje finał adaptacji powieści Michaela Lewisa ta metoda ma swoje ograniczenia.  
Tak, czy inaczej przejście Kaspera Hamalainena do Legii wzbudza ponadprzeciętne emocje. Kibice Lecha są delikatnie mówiąc zawiedzeni, że ich lider wybrał ofertę nielubianego rywala. Szczególnie po opowieściach Fina, który rzekomo chciał wychowywać potomka w innym kraju, bardziej przyjaznym młodym rodzicom. Nie sądzę, żeby pod tym wzgledem Poznań jakoś znacząco odstawał od Warszawy. Jednak forma jaką przybrało wzburzenie fanów Kolejorza przekroczyła powagę zdarzenia. To nie sytuacja, kiedy do starego wroga odchodzi wieloletnia gwiazda klubu. Hamalainen przyszedł na Bułgarską jako najemnik, pokazał się z dobrej strony i kontynuuje piłkarską przygodę gdzie indziej. Nie ma co robić tragedii, ani wyzywać go od zdrajców.   
Inna sprawa, że z kolei kibice Legii mogliby mieć pretensje o przyśpiewki na temat własnego klubu w wykonaniu nowego nabytku. Trudno stwierdzić czy Fin w ogóle wiedział w czym bierze udział, jednak historia Pawła Kaczorowskiego pokazuje jak kilka chwil swobodniejszego zachowania rzutuje na przyszłości. Reprezentant Polski od początku został przy Łazienkowskiej znienawidzony i nie miał tam życia. W jego stronę leciały nawet jakieś pluszowe, czy gumowe maskotki nawiązujące do nazwiska. Pomocną dłoń podała mu Wisła Kraków, przygarniając do siebie, lecz już nigdzie kariery nie zrobił. Nota bene zwiedzić po kolei Poznań, Warszawę i Kraków to historia nadająca się na książkę.
Transferowe potyczki Lecha i Legii należą ostatnio do stałego pejzażu polskiego futbolu. Przeważnie w roli złego występują stołeczni, którzy chętnie sprzątają poznaniakom piłkarzy sprzed nosa. Czasem wychodzą na tym znakomicie, jak w przypadku Nikolicia, choć zdarzają się również wpadki. Legioniści pewnie do dziś pamiętają niewypał, którym okazał się Henrik Ojamaa. Czyją drogę powtórzy Hamalainen? Nie chcę krakać, ale jeśli miałbym stawiać, to raczej na opcję numer dwa. Fin już osiągnął swój cel, dostał kontrakt życia, ma zarabiać najwięcej w Ekstraklasie. Do tej pory nie dał się poznać jako szczególnie ambitny zawodnik. Trudno mi sobie wyobrazić solidny klub z Niemiec, Hiszpanii, czy Francji, który zabijałby się o niego, zwłaszcza że znajduje się już bliżej końca kariery niż u jej progu. Dodatkowo Węgier idealnie odpowiadał potrzebom Legii, natomiast akurat w środku pola klub posiada spore możliwości rotacji.  
Ze zmiany barw przez Fina najbardziej cieszą się chyba w Gliwach, bo to raczej zamyka kwestię transferu Kamila Vacka. Kolejny zawodnik o podobnej charakterystyce jest już na Łazienkowskiej niepotrzebny. Osłabienie głównego konkurenta chyba bardziej opłacałoby się wicemistrzowi Polski, ale przynajmniej będziemy mieć ciekawszą rywalizację między czołowymi zespołami ligi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz