środa, 1 lipca 2015

Powrót do przeszłości: inauguracja Euro2012

fot. dziennik.pl
Wielkie nadzieje wiązane z pierwszym tak znaczącym turniejem piłkarskim rozgrywanym w Polsce zostały brutalnie pogrzebane. Dzisiaj mija dokładnie trzy lata od finału, w którym Hiszpanie pokonali Włochów  i obronili mistrzostwo Europy zdobyte na austro-szwajcarskich boiskach. To chyba dobry czas, żeby z perspektywy, na spokojnie przyjrzeć się ówczesnym dokonaniom kadry Franciszka Smudy. W pierwszej części cyklu oczywiście mecz z Grecją.
Wyjściowa jedenastka pokazuje ile się zmieniło przez 36 miesięcy. Franz desygnował: Szczęsnego, Piszczka, Wasilewskiego, Perquisa, Boenischa, Błaszczykowskiego, Murawskiego, Polanskiego, Rybusa, Obraniaka oraz Lewandowskiego. Z tych zawodników tylko Piszczek, Rybus i Lewy cieszą się bezwzględnym zaufaniem Nawałki, natomiast Kuba i Szczęsny znajdują się w szerokiej kadrze. Reszta ze szczególnym uwzględnieniem "farbowanych lisów" biało-czerwonej koszulki nie przywdzieje już pewnie nigdy.    Spotkanie rozpoczęło się od naporu naszych piłkarzy, Grecy byli przytłoczeni atmosferą Stadionu Narodowego, przez co mieli nawet kłopot, żeby wyjść z własnej połowy. Atakowaliśmy głównie skrzydłami, akcje Rybusa i Błaszczykowskiego stworzyły dogodne okazje do objęcia prowadzenia, ale dobrze dysponowany był bramkarz rywali Chalkias. W 14 minucie pomocnik Dortmundu niedobrze zachował się w polu karnym. Zdecydował się na odegranie do Lewandowskiego, chyba lepiej by zrobił próbując zaskoczyć Chalkiasa strzałem, choć kąt był dość ostry. Przeciwnicy wyglądali jakby dźwigali dodatkowy ciężar, coraz częściej popełniali proste błędy, nie radząc sobie z pressingiem. 
Właśnie takie, niefrasobliwe zachowanie spowodowało, że rozwiązał się worek z golami. Obraniak przejął piłkę w środku, oddał Błaszczykowskiemu, a ten tym razem celnie zagrał na głowę ówczesnego kolegi z klubu. Lewandowski znalazł się zupełnie sam jedenaście metrów od bramki i pokonał bezradnego golkipera Greków.  Po tym zdarzeniu gra się trochę uspokoiła, ale biało-czerwoni ciągle kontrolowali przebieg rywalizacji.
W 37 minucie doskonałą okazję zmarnował Perquis. Ekipa z Bałkanów źle wybijała piłkę gdy z wolnego wrzucał ją Obraniak, a ta spadła prosto pod nogi stopera. Ten jednak nieczysto w nią trafił i strzał tylko minął słupek. 7 minut później  wydawało się, że losy rywalizacji zostały rozstrzygnięte. Papastathopulos sfaulował wychodzącego na czystą pozycję Murawskiego, za co został ukarany drugą żółtą kartką, więc zyskaliśmy przewagę liczebną. Trzeba przyznać, że Polak zachował się w tej sytuacji trochę po cwaniacku, bo naciągnął Sokratisa na takie zagranie, zresztą znając szybkość Murasia i tak niewiele skorzystałby, gdyby musiał sam pobiec w kierunku greckiej siatki. Do przerwy mieliśmy wymarzone warunki, by odnieść sukces na inaugurację. Nie przewidzieliśmy tylko geniuszu Fernando Santosa, który wymanewrował Smudę. W drugiej połowie wpuścił on Salpingidisa, co okazało się fenomenalnym posunięciem.
Sam początek jeszcze nie zapowiadał tragedii. Niedługo po gwizdku Lewandowski postraszył Greków, jednak były to już ostatnie chwile, kiedy cieszyliśmy się prowadzeniem. Na lewej stronie nie nadążył Boenisch, błąd popełnił Szczęsny niepotrzebnie wychodząc z bramki i Salpingidis wyrównał. Rywale nie zasłużyli na to trafienie, sami sprokurowaliśmy sobie kłopoty. Niestety stracony gol był psychologicznie niezwykle ważnym momentem meczu. Kadra zaczęła tracić wiarę we własne siły, za to rywale łapali wiatr w żagle. Szczególnie nasza defensywa uległa degrengoladzie. Pierwszej sytuacji nie wykorzystał Samaras, lecz po chwili cudownym zagraniem popisał się ledwo co wprowadzony Fortounis i Szczęsny musiał powalić strzelca gola dla Greków, za co dostał czerwoną kartkę. Tytoń obronił jedenastkę, lecz do końca spotkania już się nie podnieśliśmy. 
Przeważali podopieczni Santosa, nawet strzelili gola, jednak sędzia słusznie go nie zaliczył, ponieważ był spalony. Kompletnie nie pomógł trener Smuda, nie dokonując żadnych zmian! Przypomnę że spotkanie toczyło się przy upalnej pogodzie i zamkniętym dachu na stadionie. Polscy piłkarze znacząco odstawali od przeciwników pod względem fizycznym. Właściwie remis 1-1 można było ostatecznie uznać za szczęśliwy, choć już w pierwszych 45 minutach mogliśmy wybić Grekom Euro z głowy, a samemu wreszcie zacząć turniej od zwycięstwa.   

































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz