piątek, 3 lipca 2015

Powrót do przeszłości: Czesi przekłuli balon

fot. dziennik.pl
Przed meczem z Czechami było jasne, że Polska musi go wygrać, żeby znaleźć się w dalszej fazie turnieju. Mieliśmy na koncie dwa punkty, Rosjanie cztery, Czesi trzy, Grecy jedno oczko. Południowi sąsiedzi wydawali się drużyną w naszym zasięgu, szczególnie że w poprzednich spotkaniach nie spisywali się nadzwyczajnie, a w ogóle prawo rywalizacji o mistrzostwo Europy wywalczyli dopiero po barażach. Wcześniej, podczas eliminacji przegrali choćby z Litwą.  
Franciszek Smuda zaufał tym samym piłkarzom, którzy wywalczyli remis z Rosją. Było to później bardzo krytykowane jako zbytnie asekuranctwo. Trzech defensywnych pomocników skutecznie powstrzymało Arszawina i spółkę, lecz teraz potrzebowaliśmy przede wszystkim goli. Zmieniło się za to miejsce, gdzie Biało-Czerwoni rozgrywali spotkanie, zaszczytu goszczenia drużyny narodowej dostąpił Wrocław.
Zgodnie z przewidywaniami rozpoczęło się od przewagi Polaków, którzy częściej gościli pod polem karnym rywali. Aktywny był zwłaszcza Obraniak, który podnosił ciśnienie przeciwnikom kiedy wykonywał stałe fragmenty. W 7 minucie zagrał prostopadle do Błaszczykowskiego, ale Kuba nie miał komu odegrać, przez co musiał kończyć strzałem z ostrego kąta. Czesi mieli duże problemy z rozegraniem piłki, często wręcz oddawali nam ją za darmo. Trochę przypominał się mecz na inaugurację z Grekami. Szkoda, że nasi nie potrafili wykorzystać tych błędów, na przykład idealną okazję zmarnował Lewandowski, kiedy dostał futbolówkę po przejęciu przez ówczesnego kapitana reprezentacji. Nie popisał się również Polanski, który nie potrafił odpowiednio przymierzyć z 16 metrów. Lepiej strzelił Boenisch, ale akurat formę pokazał Petr Cech. Po 20 minutach sprawa mogła już być rozstrzygnięta. Niestety podopieczni Michala Bilka przetrwali najcięższe oblężenie, a w drugiej połowie sami zabrali się do roboty.
Poważnym ostrzeżeniem była 64 minuta, tylko przytomność Tytonia uratowała nas przed stratą gola. Chwilę później rywalom zawalił Baros, który postanowił samotnie zakończyć akcję. Coraz częściej zdarzały się szybkie wypady pod nasze pole karne. W końcu nadeszła 72 minuta, decydująca dla losów tego spotkania. Baros z Jirackiem ośmieszyli naszą defensywę i ten drugi dopełnił formalności. Wcześniej skandaliczną stratę zaliczył Murawski, a boczni obrońcy przebywali zbyt daleko od własnej bramki. Smuda zareagował    natychmiast wprowadzając Mierzejewskiego oraz Brożka. Jednak w głowach naszych reprezentantów to spotkanie już zostało przegrane. Defensywa zaczęła popełniać karygodne pomyłki, mało brakowało żeby asystę zaliczył nawet nowy golkiper Arsenalu, ale sytuację uratował swoim wyjściem Tytoń. Rozpaczliwe próby odrobienia strat spełzły na niczym. Już w doliczonym czasie setkę miał Błaszczykowski, lecz i jemu nerwy spętały nogi.      
Ten mecz był absolutnie do wygrania. Jedyne w czym Czesi okazali się lepsi to skuteczność. Biało-Czerwoni sami dali przeciwnikom rozwinąć skrzydła zamiast dobić go jeszcze przed przerwą. Zawiodły dwa nasze filary, które dały nam punkty we wcześniejszych spotkaniach, lecz tym razem zagrały poniżej możliwości. Szybko zgasł Obraniak i powinien być zmieniony przez Mierzejewskiego najpóźniej ok. 60 minuty. Naszym najjaśniejszym punktem był Tytoń, a przecież mieliśmy ten mecz wygrać.











  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz