fot. thesun.co.uk |
Do początku XXI wieku zajmował się małymi hiszpańskimi drużynami, Extremadurę wprowadził na zaplecze La Liga. W Tenerife potwierdził prawdziwy talent do prowadzenia piłkarzy. Ekipa z wyspy wywalczyła awans, a sam Benitez otrzymał nagrodę pod postacią kontraktu z Valencią i się zaczęło. Wtedy trzon zespołu stanowili tacy gracze jak Canizares, Aurelio, Ayala, Kily Gonzales, Baraja, Aimar czy John Carew, przed sezonem odszedł Mendieta. Dzisiaj te nazwiska nie robią wielkiego wrażenia i wtedy też był to solidny team, ale nic więcej. Mimo to po 30 latach tytuł mistrzowski wrócił do śródziemnomorskiego portu. Fakt, że sprawę mocno ułatwiły największe potęgi, ponieważ Real i Barcelona zajęło tylko odpowiednio trzecie i czwarte miejsce. Znakiem firmowym stała się obrona, Valencia straciła o siedem goli mniej, niż drudzy pod tym względem sewilczycy z Betisu.
Jeszcze lepiej było dwa lata później, kiedy podopieczni Beniteza błysnęli również w Europie. Rodzime rozgrywki wygrali, znów dzięki najmniejszej liczbie straconych goli, ale tym razem byli tak samo skuteczni pod bramką przeciwników. Dodatkowo z powodzeniem radzili sobie na froncie europejskim. Gdy Polacy żyli piękną przygodą Groclinu w PUEFA, Valencia przechodziła kolejne szczeble rozgrywek i zmierzała do finału. W decydującym spotkaniu rozegranym na goeteborskim Ullevi dwukrotnie trafili Marsylię, samemu zachowując czyste konto i pierwszy raz w historii wywalczyli to trofeum. Misja Beniteza została ukończona, zdecydował się więc objąć Liverpool.
Z tym okresem jest najbardziej kojarzony, nie dziwne, bo w mieście Beatlesów spędził sześć lat. Właśnie tam odniósł też największy sukces i to w pierwszym roku pracy. A wszystko mogło się skończyć jeszcze przed Bożym Narodzeniem, bo Liverpool wymęczył awans z grupy LM, mając tyle samo punktów, co trzeci Olympiakos. Lepiej było wiosną, kiedy The Reds odprawili z kwitkiem kolejno Leverkusen, Juventus oraz Chelsea, po kontrowersyjnej bramce Luisa Garcii. Finał stanowi odrębną historię i na stałe wpisał się do annałów futbolu. Chyba wszyscy pamiętają 0-3 do przerwy z Milanem, potem trzy bramki w drugiej połowie, niesamowite interwencje Dudka, wreszcie jego taniec podczas rzutów karnych. Wówczas Benitez znalazł się w ścisłej czołówce trenerów i już wtedy Real miał czynić pod niego podchody. Został jednak na Anfield Road i właściwie nic wartościowego z Liverpoolem nie wygrał. Nigdy nie zdobył mistrzostwa Anglii, jedynie krajowy Puchar, Superpuchar Europy oraz Tarczę Wspólnoty.
W 2010 r. podjął się karkołomnej misji przejęcia Interu po Jose Mourinho. Chyba do dzisiaj żałuje tej decyzji, bo zespół był totalnie wypalony i prezentował się fatalnie. Szybko podziękowano mu za współpracę, przez kilkanaście miesięcy pozostawał bez zatrudnienia. Wreszcie zgłosiła się Chelsea, gdzie znowu dostał rolę strażaka. Kibice londyńczyków bardzo krytykowali Hiszpana za styl gry, wyniki też nie powalały, ale przynajmniej klubowa gablota wzbogaciła się o puchar za wygranie Ligi Europy. Mimo to, Abramowicz zdecydował się pożegnać menadżera i ten musiał wracać na Półwysep Apeniński. Pracę zaproponowało mu Napoli, czyli zespół będący w cieniu wielkich włoskiej piłki. Puchar i Superpuchar Italii wzbogaciły konto trenera, co można uznać za sukces Kalabryjczyków, nie posiadających aż takiego potencjału jak Juventus, czy rzymianie z mediolańczykami.
Z przebiegu kariery Beniteza można wysnuć wniosek, że najbardziej lubi prowadzić ekipy ze średniej półki. Wtedy ma pełną kontrolę nad zespołem, nie musi podporządkowywać się gwiazdom. Dlatego nie pasuje do Realu. Jakoś nie widzę możliwości harmonijnej współpracy z Ronaldo, czy innymi wybijającymi się postaciami Królewskich. Preferowany przez niego styl gry kłóci się z tym do czego są przyzwyczajeni kibice na Santiago Bernabeu. Rafa nie wygląda na kogoś, kto mógłby przełamać dominację Barcelony, ale to trener pucharowy, więc może jego pobyt będzie pod tym względem owocny. Gorzej jeśli będzie to inny puchar, niż za wygranie Ligi Mistrzów.
Jeszcze lepiej było dwa lata później, kiedy podopieczni Beniteza błysnęli również w Europie. Rodzime rozgrywki wygrali, znów dzięki najmniejszej liczbie straconych goli, ale tym razem byli tak samo skuteczni pod bramką przeciwników. Dodatkowo z powodzeniem radzili sobie na froncie europejskim. Gdy Polacy żyli piękną przygodą Groclinu w PUEFA, Valencia przechodziła kolejne szczeble rozgrywek i zmierzała do finału. W decydującym spotkaniu rozegranym na goeteborskim Ullevi dwukrotnie trafili Marsylię, samemu zachowując czyste konto i pierwszy raz w historii wywalczyli to trofeum. Misja Beniteza została ukończona, zdecydował się więc objąć Liverpool.
Z tym okresem jest najbardziej kojarzony, nie dziwne, bo w mieście Beatlesów spędził sześć lat. Właśnie tam odniósł też największy sukces i to w pierwszym roku pracy. A wszystko mogło się skończyć jeszcze przed Bożym Narodzeniem, bo Liverpool wymęczył awans z grupy LM, mając tyle samo punktów, co trzeci Olympiakos. Lepiej było wiosną, kiedy The Reds odprawili z kwitkiem kolejno Leverkusen, Juventus oraz Chelsea, po kontrowersyjnej bramce Luisa Garcii. Finał stanowi odrębną historię i na stałe wpisał się do annałów futbolu. Chyba wszyscy pamiętają 0-3 do przerwy z Milanem, potem trzy bramki w drugiej połowie, niesamowite interwencje Dudka, wreszcie jego taniec podczas rzutów karnych. Wówczas Benitez znalazł się w ścisłej czołówce trenerów i już wtedy Real miał czynić pod niego podchody. Został jednak na Anfield Road i właściwie nic wartościowego z Liverpoolem nie wygrał. Nigdy nie zdobył mistrzostwa Anglii, jedynie krajowy Puchar, Superpuchar Europy oraz Tarczę Wspólnoty.
W 2010 r. podjął się karkołomnej misji przejęcia Interu po Jose Mourinho. Chyba do dzisiaj żałuje tej decyzji, bo zespół był totalnie wypalony i prezentował się fatalnie. Szybko podziękowano mu za współpracę, przez kilkanaście miesięcy pozostawał bez zatrudnienia. Wreszcie zgłosiła się Chelsea, gdzie znowu dostał rolę strażaka. Kibice londyńczyków bardzo krytykowali Hiszpana za styl gry, wyniki też nie powalały, ale przynajmniej klubowa gablota wzbogaciła się o puchar za wygranie Ligi Europy. Mimo to, Abramowicz zdecydował się pożegnać menadżera i ten musiał wracać na Półwysep Apeniński. Pracę zaproponowało mu Napoli, czyli zespół będący w cieniu wielkich włoskiej piłki. Puchar i Superpuchar Italii wzbogaciły konto trenera, co można uznać za sukces Kalabryjczyków, nie posiadających aż takiego potencjału jak Juventus, czy rzymianie z mediolańczykami.
Z przebiegu kariery Beniteza można wysnuć wniosek, że najbardziej lubi prowadzić ekipy ze średniej półki. Wtedy ma pełną kontrolę nad zespołem, nie musi podporządkowywać się gwiazdom. Dlatego nie pasuje do Realu. Jakoś nie widzę możliwości harmonijnej współpracy z Ronaldo, czy innymi wybijającymi się postaciami Królewskich. Preferowany przez niego styl gry kłóci się z tym do czego są przyzwyczajeni kibice na Santiago Bernabeu. Rafa nie wygląda na kogoś, kto mógłby przełamać dominację Barcelony, ale to trener pucharowy, więc może jego pobyt będzie pod tym względem owocny. Gorzej jeśli będzie to inny puchar, niż za wygranie Ligi Mistrzów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz