czwartek, 4 czerwca 2015

Mistrzem Polski jest Lech

fot. poznan.gazeta.pl
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że będąca już na wakacjach Wisła, która generalnie cały sezon ma słaby dostanie nagle olśnienia i pokona Lecha, tym samym pomagając w zdobyciu tytułu Legii. Zresztą nawet gdyby tak się stało, to warszawianie grający tak jak w Gdańsku wcale nie muszą zgarnąć trzech punktów z Górnikiem. Wygląda, więc na to że zespół ze stolicy dokonał tego samego co trzy lata temu - wypuścił z rąk niemal pewne mistrzostwo.
Reforma Ekstraklasy miała skutkować tym, że nie będzie drużyn dogrywających sezon bez celu. No właśnie jesteśmy świadkami jak absurdalna to była teoria. Ekipy z miejsc 5-8 mentalnie już opalają się pod palmami i nie w głowie im walka o europejskie puchary, czyli o skrócenie własnych urlopów. Trudno mieć pretensje, bardziej winiłbym człowieka, który wymyślił, żeby po rundzie zasadniczej czołowe zespoły od razy grały ze sobą. Zamiast meczu Legia-Lech decydującego o końcowym kształcie tabeli oraz wzbudzającym zainteresowanie całej Polski, będziemy mieć korespondencyjne starcie, właściwie już bez znaczenia. 
Największym przegranym zostanie drużyna z Łazienkowskiej pod batutą Henninga Berga. Po raz kolejny sprawdziło się powiedzenie, że pycha kroczy tuż przed upadkiem. Pamiętam te butne wypowiedzi, jak to Legia zdominuje naszą ogórkową ligę i znowu dostanie szansę walki o miejsce w europejskiej elicie. No niestety, ale trzeba było pilnować formalności z Celtikiem, bo następna okazja może się tak szybko nie zdarzyć. Inny objaw lekceważenia krajowych rozgrywek, to rotacja, czyli autorski pomysł Berga. Punkty stracone na początku sezonu z Bełchatowem, czy na otwarcie rundy rewanżowej z Jagiellonią teraz odbijają się czkawką. Legia chciała złapać za ogon wszystkie możliwe sroki, a udało się zagarnąć tylko jedną. 
Dlatego tak żałosne są tłumaczenia trenera ustępującego mistrza. Wszędzie szuka przyczyn klęski, tylko nie u siebie. Jak się przegrywa co czwarte spotkanie, to nie wygrywa się ligi. Jak się nie potrafi wygrać kluczowego meczu przed własną publicznością z najgroźniejszym konkurentem, to nie wygrywa się ligi. Jak się zimą sprzedaje najlepszego zawodnika, to nie wygrywa się ligi, itd. Każdy trener ma prawo do własnego pomysłu na zespół, Norwegowi też takie prawo przysługuje, ale teraz przyszedł czas rozliczeń i ocena jego dokonań musi być negatywna.
Legia i tak miała dużo szczęścia do sędziowskich pomyłek, gdyby nie one to już dawno straciłaby szansę na obronę tytułu. Reforma Ekstraklasy, tak teraz krytykowana przez warszawskiego szkoleniowca, był robiona z myślą o jego zespole, żeby spokojnie mógł się koncentrować na europejskich pucharach, a straty odrobić w siedmiu kluczowych konfrontacjach. Mimo tego warszawianie dali się wyprzedzić Lechowi i musieli liczyć na pomoc innych drużyn. Takie kalkulację kończą się przeważnie kiepsko, więc panie trenerze zajmij  się swoją ekipą, która w ostatnim czasie prezentuje się marnie, a nie szukaj odpowiedzialności u innych. Nikt nie będzie rozwijał przed Legią czerwonego dywanu.
Na tle swojego vis a vis Maciej Skorża wypadł niemal jak profesor. Wyciągnął drużynę z głębokiego bagna pozostawionego przez Mariusza Rumaka. Kiedy objął Kolejorza ten znajdował się w dolnej połówce tabeli. Celem było jakiekolwiek uratowanie sezonu, o mistrzostwie marzyli tylko skrajni optymiści. Daleki jestem od gloryfikowania Lecha, bo też zaliczył wpadki, ale skład zespołu jest znacznie słabszy od głównego przeciwnika. Po prostu trener potrafił wycisnąć z nich wartość dodaną. Tak czy inaczej będzie to słaby mistrz, o czym nie wolno zapominać w kontekście letniego okienka transferowego i meczów pucharowych.    




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz