sobota, 6 czerwca 2015

Mecz godny finału

fot. tvp.info
Fantastyczne widowisko stworzyły obie drużyny podczas berlińskiego finału Ligi Mistrzów. Przede wszystkim brawa dla Juventusu, że potrafił się przeciwstawić najlepszemu obecnie zespołowi na świecie. Momentami potrafili nawet zdominować rywali, choć ostatecznie zasłużony tryumf odnieśli Katalończycy. Wbrew zapowiedziom nie był to pojedynek Messiego z Pirlo, inni zawodnicy zagrali co najmniej tak samo ważne role, ale jeśli brać pod uwagę tylko ich dwóch to Argentyńczyk zdeklasował starszego kolegę.
Zaczęło się od pressingu mistrza Włoch. Taktyka Massimiliano Allegriego chyba zaskoczyła przeciwników, zwłaszcza Mascherano, który sprowokował groźną sytuację. Jednak już chwilę później nastąpił jeden z kilku zwrotów akcji i Barcelona wyprowadziła skuteczną kontrę. Iniesta świetnie znalazł Rakiticia w polu karnym, a Chorwat nie miał problemów z trafieniem do siatki Starej Damy. Po takim ciosie Włosi się pogubili. Przestali stwarzać zagrożenie, natomiast coraz częściej popełniali błędy w obronie. Wiele zawdzięczają Buffonowi, kiedy popisał się fenomenalną interwencją, czym właściwie utrzymał Piemontczyków w grze. Piłkarze Blaugrana nie błyszczeli również skutecznością, co mogło przynieść nieprzyjemną niespodziankę. Bianconeri wyglądali na bezradnych i często uciekali się do fauli. Arturo Vidal tylko łaskawości sędziego Cakira zawdzięcza, że nie wyleciał z murawy jeszcze w pierwszej połowie. Juventus otrząsnął się dopiero ok. 30 minuty, gdy znów gracze Allegriego zaczęli dotrzymywać kroku mistrzowi Hiszpanii.            
Druga połowa zaczęła się dokładnie odwrotnie niż pierwsza. Podopieczni Enrique uzyskali gigantyczną przewagą i ich tajemnicą zostanie jak nie potrafili podwyższyć prowadzenia. Dodatkowo rywale sami sobie robili krzywdę. Kompletnie niewidoczny Pirlo wykonał rzut rożny w stylu polskiej Ekstraklasy, dzięki czemu Katalończycy wyszli z kontrą, lecz po raz kolejny Buffon stanął na wysokości zadania. 
Tym razem jednak piłkarska prawda o niewykorzystanych okazjach znalazła potwierdzenie. Marchisio kapitalnie uruchomił akcję Starej Damy, strzał Teveza nieszczęśliwie sparował ter Stegen, a Morata dopełnił formalności.  W tym momencie ekipa z Turynu zyskała nowe siły i przez kilka minut zapachniało niespodzianką. Pod bramką strzeżoną przez Niemca robiło się gęsto od biało-czarnych koszulek, ale największe gwiazdy zespołu nie miały dzisiaj swojego dnia. Tym właśnie odróżniła  się Barca i chyba to był klucz do sukcesu. 
Geniusz Messiego objawił się solową akcję, po której Buffon odbił futbolówkę pod nogi Suareza, a Urugwajczyk wreszcie nastawił celownik, bo wcześniej mylił się na potęgę. Włoski bramkarz chyba mógł się w tej sytuacji lepiej zachować, ale strzał był naprawdę kąśliwy, zresztą gdyby nie on już wcześniej byłoby po herbacie. Mimo tego, bodaj obok Bonucciego Gigi stanowił najsilniejszy punkt Starej Damy, co też wiele mówi na temat spotkania. 
Tym razem barcelończycy bardziej uważali, żeby nie wypuścić prowadzenia z rąk. Swoją grą zneutralizowali przeciwnika, który walczył natomiast brakowało mu koncepcji przy konstruowaniu akcji ofensywnych. Dopiero w samej końcówce rzucił się do rozpaczliwych ataków, co przyniosło tylko kolejną kontrę i gol Neymara kończący mecz. Wcześniej Brazylijczyk pokonał Buffona, lecz sędzia słusznie nie uznał bramki. 
Wielkie brawa dla Juve, pokazali więcej niż się po nich spodziewałem. Nie jest wstydem przegrać z taką Barceloną, obecnie nie ma zespołu, który wygrałby z nią finał Ligi Mistrzów. Włosi nie ograniczyli się do murowania własnej bramki, momentami postraszyli hegemona, lecz ostatecznie musieli ulec. Pomimo tego dzięki ich postawie temu kibice mogli oglądać widowisko godne spotkania tej rangi.            













 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz