środa, 1 kwietnia 2015

Ultimatum dla Berga. Następcą Levy?

fot. sport.wp.pl
[to oczywiście żart, Stanislav Levy, przynajmniej na razie nie wróci do polskiej ligi]

W Legii bardzo poważnie podchodzą do rywalizacji w Pucharze Polski, jeśli zespół nie sięgnie po to trofeum przy Łazienkowskiej może nastąpić poważne przetasowanie. Bardzo dobrze, że krajowy Puchar zyskuje na znaczeniu; finał jest rozgrywany na Stadionie Narodowym, znacząco wzrosną również premie za eliminowanie kolejnych przeciwników. Czas by także trenerzy oraz zawodnicy z odpowiednią determinacją walczyli o zwycięstwo w rozgrywkach, które we wrześniu skończą 90 lat.
Warszawianie mają dodatkową motywację, ponieważ w poprzednim sezonie odpadli z Górnikiem Zabrze jeszcze jesienią. Z tego co pamiętam, to był ostatni mecz Jan Urbana jako szkoleniowca Wojskowych, więc Henning Berg powinien wyciągnąć z tego lekcję. 
Norweg do tej pory mógł liczyć na praktycznie bezwarunkowe wsparcie właścicieli, którzy akceptowali jego mniejsze, bądź większe wpadki i ekscentryczne decyzje. Nawet odpadnięcie z Ajaksem w marnym stylu nie wpłynęło na ocenę pracy byłego obrońcy Manchesteru United. Przynajmniej oficjalnie, bo kto wie co opowiadali między sobą przy napojach wyskokowych włodarze mistrza Polski. Raczej się tego nie dowiemy, chyba że byli tam jacyś rezolutni kelnerzy.
Tak czy inaczej porażka z Lechem prawdopodobnie zmieniła postrzeganie trenera. Niby Legia wciąż jest liderem tabeli, lecz siedem przegranych spotkań na dwadzieścia pięć to mało chlubny bilans. Zresztą kolejny tytuł nie wydaje się już tak pewny, a przed rundą wiosenną nie spotkałem człowieka, który zaryzykowałby stwierdzenie, że dojdzie do zmiany na ligowym tronie.
W razie ewentualnej dymisji za Norwegiem bym nie płakał, gdyż jak dla mnie jeszcze nie jest wybitnym szkoleniowcem. Może kiedyś będzie, dobrze mu życzę, lecz na razie nie jest. A już na pewno nie chroni go żaden immunitet od krytyki. 
Natomiast rozważanie do roli następcy Stanislava Levy'ego to jakieś nieporozumienie. Skądinąd sympatyczny Czech niespodziewanie pojawił się w Polsce jako opiekun Śląska Wrocław. Szybko stał się ciekawostką ligi, głównie za sprawą swojej fizjonomii. Internauci zrobili z niego maskotkę, wymyślając kolejne historie o przygodach p. Stanislava z lokalną opieką społeczną i przypisując mu zamiłowanie do tanich alkoholi o fioletowym zabarwieniu. Oliwy do ognia dolało prawdziwe zdarzenie podczas meczu Śląska z Lechem, gdy Levy zasłabł, bo jak tłumaczył przez cały dzień nic nie wypił.
Fajnie się pośmiać, ale wyniki sportowe nie bronią tego szkoleniowca. Początek miał nawet niezły, drużyna bez żalu pożegnała wymagającego Oresta Lenczyka i zaczęła regularnie punktować. Ostatecznie skończyło się brązowym medalem oraz finałem Pucharu Polski. Te osiągnięcia trzeba zaliczyć Levy'emu na plus. Jednak następny sezonu to powolna degrengolada zespołu. 
Niby Śląsk wyeliminował Bruggię, jednak chwilę później zebrał baty od Sevilli. Przegrana z Cracovią 0-3 była początkiem serii sześciu meczów zakończonej jednym zwycięstwem i pięcioma porażkami. Szczególnie bolało odpadnięcie z Pucharu Polski, bo tym samym uciekła szansa awansu tą drogą do europejskich rozgrywek. Jeszcze gorzej drużyna prezentowała się na przełomie rundy jesiennej i wiosennej. Siedem spotkań bez zwycięstwa przelało czarę goryczy w skutek czego rozwiązano kontrakt z Czechem.       
Nie mam pojęcia w czym Levy może pomóc Legii? Jego zatrudnienie na pewno byłoby wydarzeniem medialnym, co dla prezesa Leśnodorskiego jest ważnym kryterium. Jednak klub sportowy ma przede wszystkim zdobywać popularność postawą na boisku, a nie chwytami marketingowymi. A może sport to już tylko rozrywka?  
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz