fot. polsatsport.pl |
Przede wszystkim obie ekipy spotkają się jeszcze przy Bułgarskiej, gdzie podopieczni Skorży mogą odrobić straty i ostatecznie wyeliminować rywali. Jednak i tak gracze z północy już dokonali wielkiej rzeczy, nawet jeśli nie zagrają w finale Pucharu, to nikt im nie zabierze pięknej przygody. Prezes Boniek zaprosił ich 2 maja na Stadion Narodowy (zresztą w swoim stylu na Twitterze. Chyba w pierwszej kolejności należało powiadomić zainteresowanych), media kreują ich na bohaterów, tylko czekać kiedy prezydent zaprosi na śniadanie do Belwederu.
Największą gwiazdą został zdobywca dwóch bramek - Tomasz Pustelnik, który choć gra w obronie, to jest porównywany do Grzegorza Piechny. Ciekawe, czy któryś zespół z Ekstraklasy podejmie ryzyko i zaproponuje mu kontrakt, a jeśli tak czy sobie tam poradzi? Pan Tomasz na co dzień jest strażakiem, ostatnio ta profesja jest wybitnie zasłużona dla polskiego sportu, bo dwa medale z Soczi przywiózł niedawno Zbigniew Bródka. Chyba zamiast boisk trzeba budować remizy.
Jak to się stało, że drużyna okupująca lokatę w środku drugoligowej stawki radzi sobie z ekipami najwyższej klasy rozgrywkowej? W początkowych rundach można by jeszcze przymknąć oko, bo piłkarze zmęczeni przygotowaniami, poza tym wiadomo jak się traktuje tą fazę Pucharu Polski. Jednak Błękitni z Cracovią rywalizowali już na etapie ćwierćfinału, skąd bardzo blisko do prestiżowego finału. Dodatkowo rozegrano mecz i rewanż, co ogranicza element przypadkowości. Pasy przegrały oba spotkania, więc nie ma dla nich żadnego wytłumaczenia.
Lech to jeszcze silniejszy zespół, który mógł wyciągnąć wnioski z klęski krakowian. Wydawało się, że odrobili lekcję, bo Sadajew szybko wyprowadził Kolejorza na prowadzenie. Błękitni nic sobie z tego nie zrobili i zaaplikowali skonsternowanym rywalom trzy trafienia. Może po prostu różnice między piłkarzami różnych lig wcale nie są takie duże?
Błaszczykowski wyciągnięty z IV ligi, nie dzięki przenikliwemu skautingowi, lecz dzięki znajomościom wujka, staje się wkrótce jednym z kluczowych zawodników Wisły. Podobnie Rafał Boguski, który trafił pod Wawel, ponieważ ówczesny trener Jerzy Engel chciał pomóc klubowi prowadzonemu przez swojego syna - ŁKS Łomża. Początkowo zawodnik przesiadywał tylko na ławce rezerwowych, ale po wypożyczeniu do GKS-u Bełchatów stał się ważnym ogniwem zespołu, który zdobył wicemistrzostwo (Wisła zajęła ósmą pozycję). Robert Lewandowski według Mirosława Trzeciaka miał się nie nadawać do Legii i musiał kontynuować karierę w barwach Znicza Pruszków. Obecny współlider klasyfikacji strzelców Mateusz Piątkowski też grywał przeważnie dla słabszych klubów, żeby wreszcie dostać szansę od Jagiellonii.
W każdym okienku transferowym nad Wisłę zmierzają tabuny zawodników ze wszystkich stron świata. Starzy, młodzi, z bogatym CV oraz tacy, którzy piłkarzami zostali chyba tylko z przypadku. Przepływ zawodników między polskimi klubami jest minimalny. Może Ślązacy przez specyfikę tego regionu wyróżniają się na tym tle i częściej sięgają po graczy z mniejszych drużyn.
Jest wielu byłych sportowców ledwo wiążących koniec z końcem, myślę że za niewielkie wynagrodzenie zgodziliby się być regionalnymi skautami i jeździć po niższych ligach i turniejach dla juniorów. Tylko jakoś nie ma zainteresowania tego typu usługami, bo łatwiej zadzwonić do zaprzyjaźnionego menadżera.
Jak to się stało, że drużyna okupująca lokatę w środku drugoligowej stawki radzi sobie z ekipami najwyższej klasy rozgrywkowej? W początkowych rundach można by jeszcze przymknąć oko, bo piłkarze zmęczeni przygotowaniami, poza tym wiadomo jak się traktuje tą fazę Pucharu Polski. Jednak Błękitni z Cracovią rywalizowali już na etapie ćwierćfinału, skąd bardzo blisko do prestiżowego finału. Dodatkowo rozegrano mecz i rewanż, co ogranicza element przypadkowości. Pasy przegrały oba spotkania, więc nie ma dla nich żadnego wytłumaczenia.
Lech to jeszcze silniejszy zespół, który mógł wyciągnąć wnioski z klęski krakowian. Wydawało się, że odrobili lekcję, bo Sadajew szybko wyprowadził Kolejorza na prowadzenie. Błękitni nic sobie z tego nie zrobili i zaaplikowali skonsternowanym rywalom trzy trafienia. Może po prostu różnice między piłkarzami różnych lig wcale nie są takie duże?
Błaszczykowski wyciągnięty z IV ligi, nie dzięki przenikliwemu skautingowi, lecz dzięki znajomościom wujka, staje się wkrótce jednym z kluczowych zawodników Wisły. Podobnie Rafał Boguski, który trafił pod Wawel, ponieważ ówczesny trener Jerzy Engel chciał pomóc klubowi prowadzonemu przez swojego syna - ŁKS Łomża. Początkowo zawodnik przesiadywał tylko na ławce rezerwowych, ale po wypożyczeniu do GKS-u Bełchatów stał się ważnym ogniwem zespołu, który zdobył wicemistrzostwo (Wisła zajęła ósmą pozycję). Robert Lewandowski według Mirosława Trzeciaka miał się nie nadawać do Legii i musiał kontynuować karierę w barwach Znicza Pruszków. Obecny współlider klasyfikacji strzelców Mateusz Piątkowski też grywał przeważnie dla słabszych klubów, żeby wreszcie dostać szansę od Jagiellonii.
W każdym okienku transferowym nad Wisłę zmierzają tabuny zawodników ze wszystkich stron świata. Starzy, młodzi, z bogatym CV oraz tacy, którzy piłkarzami zostali chyba tylko z przypadku. Przepływ zawodników między polskimi klubami jest minimalny. Może Ślązacy przez specyfikę tego regionu wyróżniają się na tym tle i częściej sięgają po graczy z mniejszych drużyn.
Jest wielu byłych sportowców ledwo wiążących koniec z końcem, myślę że za niewielkie wynagrodzenie zgodziliby się być regionalnymi skautami i jeździć po niższych ligach i turniejach dla juniorów. Tylko jakoś nie ma zainteresowania tego typu usługami, bo łatwiej zadzwonić do zaprzyjaźnionego menadżera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz