wtorek, 21 kwietnia 2015

Bayern jak św. Jerzy

fot. sport.interia.pl
Sprawcy największej sensacji tegorocznej edycji Ligi Mistrzów - piłkarze FC Porto jadą do stolicy Bawarii, aby obronić zaliczkę wypracowaną przed własną publicznością. Jednak Bayern u siebie jest szczególnie mocny. Na europejskim froncie wygrał wszystkie cztery spotkania, natomiast w Bundeslidze podczas czternastu konfrontacji tylko dwukrotnie tracił punkty i legitymuje się imponującym bilansem bramkowym 43-6.  
Brak awansu do półfinału byłby ciosem w niemiecką ekipę, zaliczaną do ścisłego grona faworytów Pucharu Europy. Pep Guardiola po pierwszym meczu przyjął lawinę krytyki pod swoim adresem. Kibice i media wypominały mu, że przejął drużynę świetnie poukładaną przez Heynckesa, a swoimi decyzjami doprowadził do jej rozbicia. To jednak niesprawiedliwe oceny, bo przecież przez znaczną część sezonu Bawarczycy spisywali się świetnie. Nawet ewentualne odpadnięcie z Porto tego nie przekreśla, choć niewątpliwie będzie stanowiło punkt obciążający dorobek Hiszpana.
W obozie mistrza Niemiec pocieszają się przypominając rywalizację z Szachtarem. Wtedy również pierwsze starcie im nie wyszło, lecz rewanż to już totalna dominacja i rozgromienie Ukraińców 7-0. Patrzą też na statystykę Porto poza własnym obiektem, która jest daleka od oczekiwań. Podopieczni Julena Lopetegui jeszcze nie wygrali wyjazdowego meczu w bieżącej odsłonie Ligi Mistrzów, a rywali nie mieli bardzo wymagających. Delegacje do Lwowa, Bilbao, Borysowa oraz Bazylei skończyły się dwoma remisami i dwiema porażkami. Zaliczka sprawia, że mogą dzisiaj przegrać, ale taka postawa budzi niepokój. Przeciwko Portugalczykom przemawia zaangażowanie w walkę na krajowym podwórku. Porto musi gonić Benfikę, co nie pozwala w pełni zaangażować się w europejskie zmagania. Bayern na tym polu ma większy komfort, obronę mistrzowskiej korony już właściwie sobie załatwił.
Przed tygodniem faworyt chyba trochę zlekceważył rywala. Minęło zaledwie 10 minut, a gospodarze strzelili dwa gole i ustawili sobie mecz. Bawarczycy spodziewali się spokojniejszego początku, który pozwoliłby im klepać piłką w środku pola. Po raz kolejny okazało się, że tiki-taka nie jest złotą taktyką, pozwalającą pokonać każdego przeciwnika. Dzisiaj Smoki postawią podwójne zasieki, a swoich szans poszukają w kontrach. Jeden błąd nie najszczelniejszej defensywy Niemców może postawić zespół przed koniecznością trzykrotnego zmuszenia do kapitulacji bramkarza Porto, co będzie obecnie dużą sztuką, ponieważ gracze Guardioli nie prezentują takiej skuteczności, jak na przełomie lutego i marca. 
Może przydać się, więc pomoc sił nadprzyrodzonych. Wobec tego podpowiadam, że specjalistą od walki ze smokami był św. Jerzy. Zresztą trener Bayernu powinien to wiedzieć, bo jego rodzinna Katalonia czci tego świętego jako swojego patrona. Według legendy miał on rozprawić się z potworem nękającym mieszkańców miasta Lod lub Silene w zależności od wersji tej opowiastki. Czas akurat sprzyja, za dwa dni przypada rocznica domniemanej śmierci smokobójcy, obchodzona przez międzynarodowy ruch harcerski jako Dzień św. Jerzego.   












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz