fot. thefa.com |
Trudno nie odnieść wrażenia, że najstarsze klubowe rozgrywki świata tracą na prestiżu. Czołowe zespoły traktują je w 100% serio dopiero gdy zajdą do fazy półfinałowej. Wcześniej stanowią tylko zawalidrogę podczas trudnego sezonu na Wyspach, gdzie gra się właściwie bez żadnej przerwy zimowej. Na pierwszym miejscu jest stawiana walka o mistrzostwo i rywalizacja na froncie europejskim. Wielu trenerów wprost traktuje Puchar jako okazję do sprawdzenia piłkarzy rezerwowych. Nikt oficjalnie tego nie przyzna, lecz po odpadnięciu mało kto wylewa krokodyle łzy, przynajmniej będzie więcej czasu, żeby przygotować się do ważniejszych meczów.
Kto pamięta tryumfatorów FA Cup z poprzednich lat? Arsenal, który broni Pucharu pewnie jeszcze tak, bo był to pierwszy od dłuższego czasu sukces Kanonierów. Zresztą w decydującej fazie podopieczni Wengera nie mieli trudnego zadania, gdyż na Wembley musieli pokonać drugoligowe Wigan i słabiaka Premier League - Hull City. Spotkania najlepszych angielskich zespołów podczas finału należą ostatnio do rzadkości. Jest to za to okazja dla ekip z tylnego szeregu. Do końcowego etapu zmagań doszły między innymi: Stoke, Portsmouth, Everton, Cardiff, a nawet Milwall.
Słabszym sprzyja regulamin, który zakłada rozegranie tylko jednego starcia, a dopiero w przypadku remisu zarządza się rewanż. Zawsze łatwiej wykorzystać słabszy dzień faworyta, niż dwukrotnie potwierdzić swą wyższość.
Jeszcze marniej wygląda prestiż Pucharu Polski. Mimo podejmowanych prób jego zwiększenia idzie to jak po grudzie. Mecze są rozgrywane przeważnie w środku tygodniu i mało kogo interesują. Czemu zamiast na siłę wydłużać ligę, nie można umieścić spotkań PP w weekend?
Zdecydowanie na plus trzeba zapisać PZPN-owi organizację finału na Narodowym. Powinno to być docelowe miejsce dla tej imprezy. Dosyć już było skakania po całym kraju i robienia wręcz łapanki, żeby znaleźć chętnego do zaszczytnej funkcji gospodarza. Wbrew obawom frekwencja okazała się przyzwoita. Prawie 40 tys. widzów oglądało niezbyt przecież szlagierową konfrontację Zawiszy z Zagłębiem Lubin.
Słabszym sprzyja regulamin, który zakłada rozegranie tylko jednego starcia, a dopiero w przypadku remisu zarządza się rewanż. Zawsze łatwiej wykorzystać słabszy dzień faworyta, niż dwukrotnie potwierdzić swą wyższość.
Jeszcze marniej wygląda prestiż Pucharu Polski. Mimo podejmowanych prób jego zwiększenia idzie to jak po grudzie. Mecze są rozgrywane przeważnie w środku tygodniu i mało kogo interesują. Czemu zamiast na siłę wydłużać ligę, nie można umieścić spotkań PP w weekend?
Zdecydowanie na plus trzeba zapisać PZPN-owi organizację finału na Narodowym. Powinno to być docelowe miejsce dla tej imprezy. Dosyć już było skakania po całym kraju i robienia wręcz łapanki, żeby znaleźć chętnego do zaszczytnej funkcji gospodarza. Wbrew obawom frekwencja okazała się przyzwoita. Prawie 40 tys. widzów oglądało niezbyt przecież szlagierową konfrontację Zawiszy z Zagłębiem Lubin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz