środa, 28 stycznia 2015

Można wyjść z cienia

fot. rmf24.pl
W ostatnich latach nikt tak nie namieszał na piłkarskich salonach jak Atletico. Zmuszeni rywalizować z dużo potężniejszymi: Barceloną i Realem, potrafili dokonać czegoś, co niedawno było uznawane za niemożliwe. Po dziesięciu latach powtórzyli wyczyn Valencii i zdobyli tytuł mistrzowski, dystansując dwa hiszpańskie kolosy. To wszystko bez wsparcia właściciela z portfelem pełnym petrodolarów, wręcz przeciwnie polityka transferowa Atletico mogłaby uchodzić za wzorową.
Rewelacyjny dla klubu z Vicente Calderon sezon 1995/96 skończył się pierwszym w jego historii dubletem. Pod wodzą Radomira Anticia Rojiblancos zgarnęli trofeum ligowe, a także Puchar Króla. Mało kto się jednak spodziewał, że równocześnie jest to początek ogromnego kryzysu. Znany z porywczości Jesus Gil zaczął popełniać błędy, zbyt szybko uwierzył w narzucony przez siebie sposób funkcjonowania drużyny piłkarskiej. Ciągłe trzymanie "pod napięciem" swoich pracowników skończyło się katastrofalnie. Cztery lata po świętowaniu największego sukcesu, kibice musieli przełknąć gorycz degradacji. Dość szybko udało się wrócić do stawki najlepszych, hiszpańskich zespołów, lecz już na innych warunkach. Atletico pozostało średniakiem, który tylko czasem potrafi pokazać kły.
Misji odbudowania potęgi podjął się Javier Aguirre. To on dostrzegł talent Sergio Aguero i ściągnął go na Vicente Calderon. Z drugiej strony odszedł najlepszy zawodnik - Fernando Torres. Lukę po El Nino miał wypełnić Diego Forlan. Pod wodzą Meksykanina zespół powrócił do europejskiej, klubowej elity, choć jeszcze bez spektakularnych sukcesów. Te przyszły dopiero z Quique Floresem. 
Atletico stało się specjalistą od wygrywania Ligi Europy. Najpierw pokonali w finale Fulham i dołożyli Superpuchar zwyciężając Inter, a już pod wodzą Diego Simeone ograli Bilbao oraz rozgromili Chelsea, dokładając drugi Superpuchar.  
Argentyńczyk tchnął nową jakość w drużynę. Postawił przede wszystkim na obronę, Atletico zaczęło tracić bardzo mało bramek. Przez 24 miesiące udało mu się ograniczyć straty prawię o połowę. Najbardziej cieszył się z  tego bramkarz Courtois, który dwukrotnie sięgał po Trofeo Zamora. Postęp w grze był widoczny rok do roku i przekładał się na coraz wyższe lokaty. Atletico powróciło na podium, by już po dwunastu miesiącach świętować dziesiąty tytuł mistrzowski.     
Niezwykle udane minione rozgrywki musiały skończyć się rozbiorem klubu, niezdolnego rywalizować z finansowymi potęgami futbolowego świata. Najtrudniej było chyba zastąpić napastników, bo odszedł zarówno Diego Costa, jak i Adrian Lopez. Na ich miejsce ściągnięto Mandźukicia i największy, obok Pogby młody francuski talent - Griezmanna. Zimą wrócił jeszcze Torres, zatem ta formacja wygląda przyzwoicie. W przeszłości Atletico potrafiło odsprzedawać snajperów z dużym zyskiem i teraz może być podobnie, ale trzeba jeszcze trochę czasu, żeby Chorwat i Francuz wpasowali się do zespołu. 
Po drugiej stronie boiska niespodzianka - Jan Oblak. Wątpię, żeby Słoweniec dysponował klasę Courtioisa, ale wygląda na solidnego gracza. Pewnie niedługo zastąpi Handanovicia w swojej kadrze. Zresztą akurat do golkiperów Atletico ma ostatnio niewyobrażalne szczęście. 
O stracie Kasmirskiego wszyscy chyba już dawno zapomnieli. Nie zdziwię się jeśli niedługo Chelsea odda go za połowę ceny. Zdecydowanie ważniejszymi zawodnikami są Diego Godin oraz Arda Turan. Z kolei w drugiej linii ciągle pierwsze skrzypce grają Koke, Gabi i Raul Garcia.
To wystarcza, żeby utrzymywać kontakt z czołowymi ekipami La Liga. Tym razem Real i Barcelona raczej między sobą rozstrzygną kwestię mistrzostwa, może więc przed Rojiblancos otwiera się szansa odbicia sobie zeszłorocznej porażki na Estadio da Luz. 




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz