piątek, 21 listopada 2014

Przegrany kończy sezon

fot. mirror.co.uk
Dawniej takie mecze decydowały o tym, która drużyna zdobędzie tytuł mistrzowski w Anglii. Obecnie spotkanie szóstej i siódmej ekipy Premier League pewnie nie wzbudziłoby zainteresowania, gdyby tych pozycji nie okupowały Arsenal oraz Manchester United. Oczekiwania kibiców była znacznie większe.
Niby zespoły znajdujące się bezpośrednio przed nimi, nie mają dużej przewagi, ale już czołowa trójka odjechała na większy dystans. Czyżby tak utytułowanym klubom pozostała tylko walka o czwarte miejsce?  Faworytem będą jutro Kanonierzy. W tym sezonie u siebie nie doznali jeszcze porażki, strzelając średnio dwa gole na mecz. Przed przerwą na reprezentację Arsenal przegrał ze Swansea, ale wcześniej łatwo ograł Burnley i Sunderland. Formą błysnął Danny Welbeck, który wpisywał się na listę strzelców w narodowych barwach. Dla Chile trafił również Alexis Sanchez.
Wenger wreszcie będzie mógł udowodnić, że potrafi ogrywać nie tylko słabsze drużyny. W bieżących rozgrywkach po dobrym meczu zremisował z City, a po katastrofalnym uległ Chelsea. Wygrana z Diabłami dałaby Francuzowi chwilę spokoju, wobec coraz głośniejszych głosów domagających się zmian na Emirates. Przyznaje, że sam nie jestem jego fanem. Według mnie im szybciej Kanonierzy znajdą nowego szkoleniowca, tym sukcesja odbędzie się łagodniej. W innym przypadku czeka ich to samo, co sobotniego rywala.     
Skoro w Anglii nie ma żadnego fachowca odpowiadającego wymaganiom włodarzy klubu, mogą poszukać na przykład w ojczyźnie dotychczasowego menadżera. Marcelo Bielsa z powodzeniem  kieruje Marsylią, ale to człowiek nieobliczalny, więc po spokojnym Wengerze mógłby być szokiem. Świetnie sobie radzi Hubert Fournier, który wyciągnął z kryzysu Lyon. Wcześniej osiągał nadspodziewanie dobre wyniki ze skromnym Reims, a przy okazji wypromował na przykład Grzegorza Krychowiaka, czy Prince'a Onanigue. Być może Laurent Blanc byłby skłonny zamienić Paryż na Londyn.
U ekipy Luisa van Gaala bez zmian. Czasem wymęczą zwycięstwo z jakimś autsajderem typu Crystal Palace, lecz generalnie trwa marazm. Bilans wyjazdowy woła o pomstę do nieba, tylko trzy zespoły w lidze radzą sobie pod tym względem gorzej. Słabe nastroje dodatkowo popsuła kontuzja Blinda - Holender przez kilka miesięcy odpocznie od futbolu. Dobrze, że wraca Di Maria, bo przynajmniej ofensywa będzie wyglądała w miarę mocno. Jej liderem powinien być Wayne Rooney, podbudowany spektaklem jaki dał w Glasgow.    
Jednak obrona przypomina sito. Pozostaje tradycyjnie liczyć na cuda w bramce dokonywane przez De Geę, bądź na to, że atak nadrobi straty. Prawdopodobnie defensorzy, którzy wyjdą na londyńską murawę w strojach MU, zagrają ze sobą pierwszy raz i wątpliwe, by takie zestawienie się kiedykolwiek powtórzyło.
Ostatnie konfrontacje kończyły się korzystniej dla Czerwonych Diabłów. Na Old Trafford będą starali się przedłużyć serię pięciu zwycięstw z rzędu, ale to na wiosnę. Emirates też nie jest dla nich niezdobytą twierdzą. W obecnej dekadzie tylko raz gospodarze wygrali tam z United, a dwukrotnie schodzili pokonani i tyle samo razy dzielono punkty. Nawet pod rządami Moyesa, Arsenal nie zdołał ograć przeciwnika. W sobotni wieczór historia nie będzie jednak miała już znaczenia.   






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz