wtorek, 6 października 2015

W Legii idzie nowe

fot. sport.se.pl
Stało się to, co moim zdaniem powinno stać jakieś pół roku temu, a najpóźniej po przegranym mistrzostwie. Prezesi stołecznego klubu wreszcie stracili zaufanie do Henninga Berga i zdecydowali się zastąpić Norwega kimś innym, prawdopodobnie Stanisławem Czerczesowem. Decyzja bolesna zwłaszcza dla działu księgowości, bo byłemu opiekunowi drużyny trzeba będzie wypłacić niemałe odszkodowanie, jednak pod względem sportowym potrzebny jest nowy impuls. Wicemistrz wygrał tylko cztery z jedenastu spotkań, a strata do fantastycznego Piasta wynosi już 10 pkt. Liga jest w tym roku wyrównana, a dodatkowo reforma sprawiła, że właściwie teraz gramy o czapkę śliwek, ale kibiców Wojskowych bardziej musi martwić styl i brak pomysłu Berga na wyjście z kryzysu. Chyba przełomowym momentem był mecz z Termalicą Nieciecza, kiedy okazało się, że właściwie już nikt Legii się nie boi, a na Łazienkowską przyjeżdża się jak po swoje.
Mści się polityka rotacji stosowana przez Norwega, który w przeszłości lekceważył krajowe rozgrywki, przez co przyzwyczaił rywali do własnej słabości. Może dlatego do tej pory udało się wygrać tylko jedną domową konfrontację. W przeszłości były stoper United mógł się zasłaniać wynikami na froncie europejskim. Rzeczywiście to najjaśniejszy element jego pracy nad Wisłą. Dwukrotny awans do fazy grupowej LE z rzędu stanowi dla polskiego klubu duży sukces, nawet jeśli weźmie się pod uwagę marny poziom tych rozgrywek. Niestety apetyt rośnie w miarę jedzenia i wyeliminowanie Zorii Ługańsk nie zrobiło wielkiego wrażenia. Tym bardziej, że kolejne spotkania mocno zweryfikowały jakość klubu. To nie do końca ich wina, trafił im się znacznie mocniejszy zestaw niż przed rokiem. Zwłaszcza Duńczycy z Midtjylland mają zadatki na zostanie czarnym koniem Ligi Europy.   Sporym błędem Berga była nieumiejętność dogadania się z podopiecznymi. Trener ma prawo posiadać własny pomysł na zespół, lecz na jawną dyktaturę mogą sobie pozwolić tylko najlepsi. Wiara, że jest się drugim Fergusonem nie znalazła potwierdzenia w rzeczywistości. Każdy musi sam wywalczyć swój autorytet, a nie świecić odbitym  blaskiem. Miałem wrażenie, że Norweg sam prowokuje konflikty, jakby na każdym kroku chciał udowodnić kto rządzi przy Łazienkowskiej. Nie oszczędził nawet Jacka Magiery, który był szykowany do roli jego następcy. Sytuacja z Kucharczykiem pokazała jakie są relacje na linii szatnia-trener. Chyba brakowało mu ludzi, którzy byli skłonni umierać za niego. 
Prawdopodobnie szybko się okaże jak jałowa w gruncie rzeczy była kadencja Berga. Klubowa gablota wzbogaciła się tylko o Puchar Polski (mistrzostwa nie liczę, bo to wywalczył Jan Urban). Brakowało mu również piętna odciśniętego na zespole. Wyniki osiągał za sprawą wyczynów pojedynczych zawodników, zwłaszcza Radovicia, Sa i Nikolicia, a nie dzięki własnemu pomysłowi taktycznemu.  
Nie mam wątpliwości, że polski trener nie dostałby tak dużego kredytu zaufania jak Norweg. Potrafił on roztaczać wokół siebie aurę profesjonalisty z innego świata, który zstąpił na futbolową prowincję uczyć ją tej dyscypliny. Na wielu chyba ten urok działał. Gdyby jednak od samego przebywania z Aleksem Fergusonem człowiek stawał się wybitnym menadżerem, to jego współpracownicy byliby rozchwytywani na całym świecie, a tak nie jest. Szkot pozostawił liczną grupę uczniów, jednak przeważnie pracują oni w przeciętnych ekipach.     














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz