czwartek, 16 kwietnia 2015

Trwa poszukiwanie dna

fot. sport.se.pl
W tym roku, jak nigdy korona mistrzowska leży na ziemi i czeka, aż komuś będzie chciało się po nią schylić. Jednak jakoś nikt się do tego nie kwapi, wręcz przeciwnie cała czołówka robi wszystko byleby nie dostąpić zaszczytu wzniesienia pucharu za wygranie ligi. Jazda z zaciągniętym hamulcem ręcznym trwa w najlepsze, a kibice liczą, że gra na serio zacznie się po podziale ligi na grupy.
To właśnie reforma jest jednym z głównych winowajców obecnego stanu rzeczy. No bo po co się przemęczać w konfrontacjach o 1,5 pkt skoro można oszczędzać siły na siedem spotkań o pełna pulę? Miała spaść liczba meczów o pietruszkę, a w istocie jeszcze się zwiększyła. Pogratulować osobom, które wymyśliły to kuriozum. Nic dziwnego, że sam capo di tutti capi futbolowego środowiska wolał wybrać się do Radomia na III-ligowy hit Radomiak-Ursus, niż oglądać kopaninę w Gdańsku. Z kolei w tą sobotę ma zaplanowane żużlowe Grand Prix. To nie krytyka, na jego miejscu zrobiłbym to samo.
Tak więc Legia doznała ósmej porażki w sezonie, dodatkowo straciła na trzy mecze Ondreja Dudę. Całkiem słusznie, bo Słowak ogrywany jak dziecko przez obrońców Lechii dał popis chamstwa. Kubeł zimnej wody dobrze mu zrobi, gol dla drużyny narodowej jeszcze nie czyni z niego gwiazdy na miarę Hamsika. Henning Berg jak zwykle nie widzi problemu, właściwie nie powinno to dziwić, ponieważ całe życie trenował średniaków, dla których jedna porażka w tą czy tamtą nie robiła różnicy.  Tym sposobem nie ma w Europie słabszego lidera niż Legia.
Zresztą już by nim nie była, gdyby nie Lech. Do wyjazdowych wpadek fani są przyzwyczajeni, ale u siebie z Koroną trzeba wygrać, jeśli jest szansa objęcia prowadzenia w lidze. Piłkarze Kolejorza zbytnio się przemęczyli półfinałem z Błękitnymi i nie mieli ochoty wytężać sił przeciwko Koronie. Jak zwykle dominuje tam minimalizm, strzelić jedną bramkę, a potem bronić wyniku. Wiosną (w Ekstraklasie) Lechici tylko raz wygrali więcej niż jednym golem, dzięki skutecznej egzekucji jedenastki w 90 minucie.
Wisła po przyjściu Kazimierza Moskala miała dobry początek, ale teraz spuściła z tonu. Czyżby mobilizacja obejmowała tylko prestiżowe konfrontacje z Legią i Cracovią? Ostatnio brakowało Stilicia i już nie miał kto wziąć na siebie ciężaru rozegrania piłki. Trudno się dziwić, że frekwencja na Reymonta jest tak niska, skoro przed własną publicznością Biała Gwiazda prezentuje się mizernie. Sezon nie kończy się na wygranych derbach, zawodnicy mają płacone za grę do czerwca.
Śląsk w rundzie rewanżowej nawet nie wygrał jeszcze meczu. Bracia Paixao mieli być wiosną postrachem ligi, a kiedy obaj przebywają na murawie to tracą połowę wartości. Zresztą Marco myślami negocjuje już kontrakt z innym klubem i powinien wylecieć do rezerw. Jagiellonia też słabo się prezentuje, ale ją oszczędzam, bo nie ma składu, by nawiązać walkę z najmocniejszymi, a i tak zajmuje nadspodziewanie wysokie miejsce. Zastanawia mnie tylko jak zwycięzcy tego wyścigu żółwi poradzą sobie później w Europie, kiedy przyjdzie im rywalizować z zespołami mocniejszymi niż Korona i Lechia.       













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz