niedziela, 19 kwietnia 2015

Olsen znaczy kompromitacja

fot. sport.wp.pl
Żużel doczekał się doskonałej promocji, w poniedziałki marginalizowana dotychczas dyscyplina sportu trafi na czołówki gazet. Jednak nie o taki rozgłos chodziło, bo runda SGP na Stadionie Narodowym miała być świętem, a skończyła się kompromitacją. Trybuny zapełniło pewnie sporo widzów, którzy po raz pierwszy oglądali zawody żużlowe. Niestety prawdopodobnie był to również ostatni raz.
Wszystko za sprawą nieporadnych organizatorów, najpierw nie potrafiących dojść do ładu z maszyną startową, a później zbierających konsekwencje własnej prowizorki przy budowie toru. Piątkowe doniesienia o problemach z nawierzchnią, następnie maskowane zapowiedziami, że wszystko będzie w porządku okazały się prorocze. Zawodnicy słusznie odmówili jazdy w warunkach grożących utratą zdrowia, zresztą oglądanie loterii połączonej ze slalomem przy omijaniu dziur nie miałoby nic wspólnego ze sportem. Ta komedia ciągnęłaby się tylko do północy z powodu kolejnych powtórek biegów, a niesmak byłby równie duży. Batchelor i Holder, to nie jacyś nieopierzeni juniorzy mający problemy z przejechaniem czterech okrążeń. Skoro zaliczali upadki w tym samym miejscu, nie będąc atakowanym przez rywali, to coś musiało być nie tak. Także inni żużlowcy prezentowali się mniej pewnie niż zwykle, co rusz podskakując na motocyklach.        
Trzeba powiedzieć wprost kto jest winny tej sytuacji. To ludzie od lat zarządzający speedway'em z Ole Olsenem na czele i ciągnący go na dno. Duńczyk już nie jest dyrektorem cyklu GP, zastąpił go Tony Olsson, ale ciągle ma tam dużo do powiedzenia, zdecydowanie zbyt dużo. Miał osobiście nadzorować układanie toru, więc wczorajsza kompromitacja obciąża jego konto. Identycznie wygląda sytuacja z maszyną startową, która pochodziła od Olsena. Absolutnie nie można winić Polaków za fatalne przygotowanie zawodów. Przeciwnie, to my powinniśmy mieć pretensje, że zepsuto nam zabawę. Udostępniliśmy piękny stadion wypełniony po brzegi, a działacze spartaczyli na całej linii.
Tak przy okazji kilka cierpkich słów powinien usłyszeć sędzia Jim Lawrence, swoimi decyzjami wprowadzający jeszcze większe zamieszanie. Raz odmówił powtórzenia biegu, w którym taśma poszła nierówno, kiedy indziej na to się zdecydował. Oszczędził Doyle'a, a po protestach Nickiego jednak go wykluczył. Jeden wielki chaos i naciąganie regulaminu. Chyba Brytyjczyk powinien poszukać sobie innego zajęcia. 
Niestety cykl GP zjada własny ogon. Warszawska odsłona miała go nieco uatrakcyjnić, niestety pomysł spalił na panewce. Jak porównuję imprezy organizowane przez BSI oraz te robione przez toruńską firmę One Sport, to gołym okiem widać, kto powinien zajmować się GP. Anglicy mieli kilkanaście lat na wypromowanie dyscypliny, a tymczasem nie potrafili tego zrobić nawet u siebie w kraju. Nie potrafią się również dogadać z najlepszymi zawodnikami, dlatego Sajfutdinov i Łaguta nie rywalizują o tytuł mistrz świata. Czas na zmiany, bez Polaków w żużlu ani rusz.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz