sobota, 14 marca 2015

Powrót do przeszłości: era Holendrów w Wiśle

fot. ekstraklasa.net
Końcówka maja 2011 r., Wisła właśnie przegrała u siebie z Polonią Warszawa, ale wypełniony po brzegi stadion wcale nie  rozpacza, wręcz przeciwnie zaczyna się świętowanie trzynastego tytułu mistrzowskiego, jak dotąd ostatniego. Trener Robert Maaskant popala cygaro i jeździ po murawie rowerem. Za pół roku przegrane derby przesądzą o zmianie opiekuna drużyny oraz zakończeniu okresu holenderskiego, przynajmniej formalnie, bo ze skutkami podjętych wówczas decyzji klub zmaga się do dzisiaj.
Kompromitacja z Karabachem sprawiła, że nowej pracy musiał szukać Henryk Kasperczak. Jego następca - Tomasz Kulwik od początku był uważany za opcję tymczasową. Rzeczywiście były piłkarz Wisły długo nie prowadził zespołu, zastąpił go właśnie Maaskant. Gdy obejmował Białą Gwiazdę miała ona na koncie sześć punktów w trzech meczach, więc znajdowała się w szerokiej czołówce tabeli. W debiucie ograł ligowego autsajdera - Polonię Bytom, jednak później było coraz trudniej. Ładna gra z Jagiellonią i Koroną usprawiedliwiła straty punktów, ale kiedy w trzech kolejnych spotkaniach Wisła również nie odniosła zwycięstwa, zaczęto krytykować szkoleniowca. 
On sam nie widział problemu, co jeszcze mocniej irytowało kibiców i budziło wątpliwości, czy trener małych klubów holenderskich nadaje się do drużyny mającej co roku walczyć o mistrzostwo. Falę niezadowolenia zatrzymało wbicie Lechii pięciu goli, ale było to dopiero drugie zwycięstwo w siódmym spotkaniu pod dowództwem Maaskanta.
Poprawa okazał się chwilowa, bo już tydzień później Lech bez problemów udzielił Wiśle lekcji skutecznego futbolu. Posada trenera zawisła na włosku i gdyby derby zakończyły kolejną stratą punktów, pewnie znowu zmieniono by szkoleniowca. Długo na to się zapowiadało, bo po 90 minutach kopaniny utrzymywał się wynik 0-0, aż Boukhari wykorzystał chyba jedyną dogodną sytuację tego spotkania i uratował szefowi posadę. Następnym rywalem była Legia, która pod Wawelem poległa 0-4, dzięki czemu Maaskant w kilkanaście dni stał się bohaterem.
Dobra postawa pod koniec roku sprawiła, że Biała Gwiazda znowu zaczęła myśleć o wygraniu ligi. Najlepsze przyszło jednak wiosną. Transfer Maora Meliksona dał drużynie gwiazdę. Izraelczyk szybko stał się wybijającą postacią całej ligi. Wisła gromadziła punkty, a wobec częstych wpadek rywali mistrzostwo miała zaklepane już na trzy kolejki przed końcem, po wygranej z Cracovią, którą zapewnił oczywiście Maor.  
Kampania europejska rozpoczęła się pięcioma zwycięstwami z rzędu, lecz jedna porażka w decydującym starciu przesądziła o braku awansu do Ligi Mistrzów. W Nikozji zabrakło kilku minut, choć Wiślacy praktycznie przez cały mecz ograniczali się tylko do obrony. Kto jednak pamięta, że Niemcy na Narodowym spokojnie mogli nam wbić kilka goli, a sam Bellarabi zaliczyć hattricka? Tak czy inaczej, to był koniec tamtego zespołu. Szanse na obronę tytułu malały, w Lidze Europy też nie szło, aż wspomniane na początku derby były gwoździem do trumny dla Maaskanta
Trudno jednoznacznie ocenić okres holenderski. Z jednej strony udało się osiągnąć sukces sportowy, na który kibice Wisły czekają do dzisiaj, drużyna momentami pokazywała piękną piłkę, a tacy zawodnicy jak Kirm czy Małecki grali życiówkę. 
Jednak trener z biegiem czasu zatracił umiejętność współdziałania z tą grupą ludzi. Trudno było tolerować, że klub coraz mocniej obsuwa się w tabeli, a Maaskant nie ma na to recepty. Ogromnym błędem było ściąganie masy miernych zawodników z różnych stron świata. Długi będące skutkiem tamtej rozrzutności do dzisiaj pozostają młyńskim kołem uwiązanym u szyi. Momentami na murawie występował tylko jeden czy dwóch Polaków, co skutkowało przekształceniem drużyny w zbieraninę. Choć za politykę transferową bardziej trzeba winić ówczesnego dyrektora sportowego - Stana Valckx'a. Sam Maaskant wielkiej kariery nie zrobił. Po krótkiej przygodzie w USA i na Białorusi, wrócił do ojczyzny, gdzie znowu próbuje się wybić z holenderskimi przeciętniakami.  














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz