sobota, 28 marca 2015

Anglicy mają nowego bohatera

fot. thefa.com
Wygląda na to, że po latach posuchy ojczyzna futbolu wreszcie może liczyć na swoją drużynę narodową. Anglicy na półmetku eliminacji zanotowali komplet zwycięstw, osiągając przy tym świetny bilans bramkowy 15-1, awans jest już więc właściwie zapewniony. Ich grupa pewnie nie jest najsilniejsza, choć Szwajcaria i Słowenia to zespoły zdolne do sprawienia niespodzianki. Na razie nic takiego nie zaszło, bo ulegały Wyspiarzom kolejno 0-2 oraz 1-3. 
Po klęsce na brazylijskim Mundialu Roy Hodgson zachował posadę chyba tylko dlatego, że brakowało pomysłów kto ma być następcą. Jego osiągnięcia z angielską kadrą są żadne, ale w sumie nie odstawał na tle poprzedników. W ogóle decydenci federacji mają pecha do własnych wyborów. A to Don Revie zrezygnował z funkcji, żeby skorzystać z intratnej propozycji szejków, co oburzyło wrażliwych na własnym punkcie rodaków. A to Glen Hoddle orzekł, że niepełnosprawność jest karą za grzechy z poprzedniego wcielenia. A to Eriksson miał romans z sekretarką. Z kolei McClaren skompromitował się brakiem awansu do Euro2008, a Capello odszedł w dziwnych okolicznościach na kilka miesięcy przed polsko-ukraińskimi mistrzostwami. Wszystkich łączył za to brak wyników.  
Te wydarzenia nie dotyczą jednak 21-letniego Harry'ego Kane'a, który w tym sezonie za sprawą swojej postawy w Tottenhamie szturmem wdarł się na medialne czołówki. Dwa tygodnie temu został wybrany drugi raz z rzędu piłkarzem miesiąca w Premier League. Wcześniej dokonali tego tylko Robbie Fowler, Dennis Bergkamp i Cristiano Ronaldo. W tabeli strzelców właśnie dogonił Diego Costę, być może uda ma się wygrać tą klasyfikację jako pierwszemu Anglikowi od 15 lat.
Trudno powiedzieć, żeby Kane był uznawany za jakiś wielki talent. Oczywiście zaliczał kolejne drużyny młodzieżowe Anglii, ale chyba nie jest to wielkie osiągnięcie, bo trenerzy w tym kraju mają coraz mniejszy wybór personalny. Kiedyś o sile ligi stanowili rodzimi gracze, dzisiaj są spychani na coraz większy margines. Gwiazdami są przeważnie obcokrajowcy ściągani za duże pieniądze, a ekipy oparte o zawodników z Wysp Brytyjskich kojarzą się z topornym stylem i walką o utrzymanie. Trochę paradoksalnie Kane wybił się w Tottenhamie, gdzie ponad 70% kadry stanowią stranieri. 
Być może dlatego wcale nie miał tam łatwo. Minęło sporo czasu zanim dostał prawdziwą szansę, mimo że Koguty nie należą do ścisłej czołówki i mogłyby sobie pozwolić na odpuszczenie kilku meczów w zamian za wypromowanie młokosa. Zamiast tego zbierał doświadczenie będąc wypożyczanym do słabszych klubów, z jego usług korzystały kolejno: Leyton Orient, Milwall, Norwich i Leicester. W poprzednim sezonie Kane wystąpił w Premier League tylko 10 razy, głównie w końcówce rozgrywek. Jeszcze na początku bieżącej edycji klubowych mistrzostw Anglii przesiadywał na ławce rezerwowych. Przełomem był dopiero mecz z Aston Villą, gdzie wszedł z ławki rezerwowych, a jego gol dał drużynie zwycięstwo. Nagrodą dla niego była możliwość występu przez 90 minut w kolejnym meczu i od tego czasu  zdołał zyskać zaufanie Mauricio Pochettino. Szczególnie udany był okres pomiędzy 31 stycznia a 22 lutego, w którym Kane sześć razy w czterech konfrontacjach pokonywał bramkarzy rywali.         
Po usilnym nawoływaniu prasy Roy Hodgson wreszcie zdecydował się powołać napastnika Tottenhamu do reprezentacji. W 72 minucie meczu przeciwko Litwie zmienił Wayne'a Rooneya i kilkadziesiąt sekund później cieszył się ze zdobycia pierwszego gola dla narodowego zespołu. Trudno o lepszą rekomendacją na przyszłość, choć pewnie HurriKaneMania szybko się skończy, to Anglicy będą mieć na lata zawodnika stanowiącego podporę kadry.   














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz