piątek, 30 stycznia 2015

Bydgoszcz żegna Ekstraklasę

fot. polskieradio.pl
Decyzja Radosława Osucha o sprzedaży Michała Masłowskiego jest jasnym sygnałem. Właściciel postanowił zwinąć kram i powoli wycofuje się z działalności w Zawiszy, starając się przy okazji odrobić przynajmniej cześć poniesionych nakładów. Taka decyzja na pewno nie martwi bydgoskich kibiców, którzy od dawna widzą w Osuchu wroga.
Zastanawiające jak można w takim tempie zniszczyć dorobek kilku lat. Jeszcze pół roku temu Zawisza świętował swój historyczny sukces - zdobycie Pucharu Polski. Wydawało się, że mało który klub w Ekstraklasie jest tak dobrze zarządzany jak Niebiesko-Czarni. Sprawdziło się jednak powiedzenie, że każde zwycięstwo nosi w sobie zalążek przyszłej porażki. 
Początkiem katastrofy była rezygnacja z usług Ryszarda Tarasiewicza. Mimo kiepskiego startu w najwyższej klasie rozgrywkowej zdołał on poukładać zespół i zrobić z niego solidnego ligowca. Podobno żądał większego wpływu na transfery. Osuch jako były menadżer nie chciał na to pójść, jego rola została by wtedy ograniczona do czysto reprezentacyjnej. Zresztą on już był zakochany w piłce portugalskiej, więc chętnie sięgnął po szkoleniowca z Półwyspu Iberyjskiego, co okazało się totalnym niewypałem, choć Paixao rozpoczął od Superpucharu. Strażakiem miał być Mariusz Rumak, ale jak na razie nie potrafił poprawić gry bydgoszczan, średnio notuje mniej niż pół punktu w meczu.  
Jeśli spojrzeć na kadrę, to taka ekipa zdecydowanie bardziej pasuje do I ligi, a przecież nie różni się tak znacznie od zeszłorocznej. Różnica polega na tym, że Tarasiewicz potrafił z przeciętnych piłkarzy wydobyć 100% umiejętności i przede wszystkim stworzyć z nich drużynę. Kiedy jego zabrakło wszystko się posypało.   
Bramkarze wpuszczają koszmarne babole, mimo że Sandomierski był uznawany za bardzo zdolnego przedstawiciela tego fachu. Odkąd odszedł z Jagiellonii nie potrafi złapać wysokiej formy. Pomysł, żeby jeszcze kontraktować Sebastiana Małkowskiego to kuriozum. Spośród obrońców sprzedano tylko Lewczuka, a ta formacja spisuje się jakby dopiero poznała zasady gry w piłkę. 
Ofensywa też nie zachwyca. Nękany kontuzjami Masłowski ostatnio za wiele nie pomagał, jednak piłkarsko znacznie przewyższał kolegów. Ani Geworgian, ani Wójcicki nie zastąpią go w kreowaniu ataków. Jeśli już to może Białorusin Iwan Majewski, bodaj najciekawszy zakup Zawiszy. Reszta to głównie zawodnicy niechciani w swoich klubach, na czele z rozkapryszonym Jakubem Świerczokiem. Ciekawe jak szybko wywinie jakiś numer.
Do bezpiecznej pozycji Zawisza traci dwanaście oczek. Przy starym systemie rozgrywek o utrzymaniu nie mogłoby być w ogóle mowy. Sytuację poprawia trochę idiotyczny przepis nakazujący dzielenie punktów. W ten sposób czerwona latarnia może wrzucić piąty bieg i rzutem na taśmę odrobić straty. Pytanie tylko po co? Spotkania Zawiszy pasjonują niespełna 2,5 tys. kibiców, którzy średnio odwiedzają stadion im. Zdzisława Krzyszkowiaka, jest to najgorsza frekwencja w Ekstraklasie. Atmosfera w klubie zrobiła się dosłownie grobowa, na murawie pojawiły się nawet imitacje trumien. Po spadku chyba wszyscy odetchną z ulgą i przez dwadzieścia lat będą wspominać finałowy mecz z Zagłębiem. 








 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz