niedziela, 11 stycznia 2015

Demokracja po katalońsku

fot. sport.tvp.pl
Nowy rok zaczął się w Barcelonie od przesilenia. Pracę stracili Andoni Zubizaretta  i Carles Puyol - dwóch wieloletnich reprezentantów klubu z Camp Nou, wręcz jego symboli. Gradowe chmury wiszą także nad głową trenera Luisa Enrique, który prawdopodobnie dotrwa na stanowisku góra do końca sezonu. Nikt już nie pamięta, że Hiszpan rozpoczął pracę od serii ośmiu spotkań bez straconego gola. Wystarczy słowo Messiego i Blaugrana będzie mieć kolejnego szkoleniowca, czwartego od czasu rozstania z Guardiolą w 2012 r.
Wobec tak dużego kryzysu prezydent klubu Josep Bartomeu postanowił poddać się ocenie i skrócić kadencję zarządu. Wybory mają odbyć się po zakończeniu obecnych rozgrywek. Dumie Katalonii, jako jednej z nielicznych organizacji sportowych na tak wysokim poziomie udało się zachować pierwotną strukturę właścicielską. O kształcie władz decydują socios, czyli ludzie szczególnie zaangażowani w działalność drużyny, płacący roczną składkę członkowską i posiadający prawo wyborcze. Zresztą taka forma rządzenia klubem jest powodem chluby dla kibiców Barcelony, którzy uważają ją za coś lepszego niż finansowanie przez jednego, dużego inwestora.    
Przez ponad dwadzieścia lat na czele Katalończyków stał Josep Nunez. Stworzył on podwaliny pod obecną potęgę. To jemu zespół zawdzięcza słynną akademią La Masia. Pod koniec XX wieku jego rządy stały się już zbyt archaiczne. Zaczynała się era Galaktycznego Realu, na co Nunez nie miał recepty. Musiał się więc pożegnać z fotelem szefa i przez lata siedział w cieniu. Głośno się o nim zrobiło dopiero pod koniec zeszłego roku, kiedy został skazany na ponad dwa lata więzienia za defraudację środków publicznych oraz korumpowanie urzędników.    
Jego następcą został wybrany Joan Gaspart. Ten okres to czarna dziura w historii Blaugrana. Kompletnie nieudane transfery i nieumiejętność znalezienia odpowiedniego szkoleniowca doprowadziły niemalże do katastrofy. Dość powiedzieć, że gdy Gaspart kończył swoją przygodę z Barceloną, klubowi było znacznie bliżej do spadku z ligi, niż do mistrzostwa Hiszpanii. Doszły również problemy finansowe.
Po tymczasowym zarządcy Enrico Reynie przyszedł Joan Laporta. Okazał się on całkowitym przeciwieństwem nieudacznika Gasparta. Za jego czasów FCB stała się piłkarskim dominatorem. Wyciągnął ją też z tarapatów fiskalnych, sponsorzy wręcz garnęli się na Camp Nou, co zresztą szybko stało się sprawą kłopotliwą. Klub szczycący się wieloletnią tradycją oddał miejsce na swojej koszulce. Początkowo znalazło się tam logo organizacji działającej na rzecz dzieci, ale chyba nikt nie miał wątpliwości, że to tylko forma zahartowania kibiców przed współpracą z komercyjnym partnerem. 
Można mieć również pretensje o nierozsądne transfery. Czyhryński, Hleb, Ibrahimovic, Milito, Caceres, Keirrison, van Bommel, etc. mocno nadwyrężyli kasę drużyny.   
Po czasie wyszło zamiłowanie prezesa do luksusowego i rozrzutnego stylu życia, a także dziwne związki z uzbeckim reżimem. W ten sposób historia zatoczyła koło, a Barcelona znów borykała się z deficytem budżetowym. Trzeba było brać kredyt, żeby zapłacić pensje pracownikom klubu.
Powrót do korzeni postulował Sandro Rosell. Początkowo potrafił kontynuować pasmo sportowych sukcesów rozpoczęte przez poprzednika. Nie zaliczał jakiś wielkich wpadek wizerunkowych, spokojnie prowadził klub. Oskarżano go nawet o zbyt małą charyzmę, jak na tak prestiżową funkcję. Niestety i jemu nie udało się uniknąć skandalu. Według hiszpańskiej prokuratury znacząco zaniżyć kwotę za jaką pozyskał Neymara. W rzeczywistości Brazylijczyk miał kosztować 95 mln euro, a nie 57 jak utrzymywał Rosell. Ta informacja musiała zaszokować szczególnie kardynała Sistacha - metropolitę Barcelony, który kilka lat temu gromił Real Madryt za wydanie podobnej kwoty na Cristiano Ronaldo. Prezes zrezygnował z funkcji, lecz do błędu się nie przyznał.      
Podtrzymując tradycję problemy ma również obecny szef - Pep Bartomeu. Należał on przecież do ekipy Rosella i jest współodpowiedzialny za ewentualne nieprawidłowości. Prokuratura domaga się ukarania go za sprawę Neymara, a dodatkowo FIFA nałożyła na zespół zakaz transferowy w związku z  nieprawidłowościami przy ściąganiu niepełnoletnich piłkarzy. Sprawa dotyczy lat 2009-2013, gdy Bartomeu był już znaczącym działaczem Barcelony.
Dlaczego jest więc tak, że za sterami Dumy Katalonii zasiadają ludzie, którzy mają później problem z etycznym prowadzeniem spraw drużyny? Jeśli Barcelona rzeczywiście jest czymś więcej niż klub, to nie powinna się godzić, aby na jej czele stali krętacze. Chyba jednak nadmiar demokracji wcale nie jest taki dobry.
Socios niestety patrzą krótkoterminowo i zbyt mocno kierują się emocjami. Każda zmiana na fotelu prezesa przynosi falę entuzjazmu, by za chwilę zmienić się w wielkie rozczarowanie. Już słychać tęskne wyczekiwanie powrotu Joana Laporty, choć przecież jego osoba też wzbudzała niemałe kontrowersje. Kandydaci w celu pozyskania poparcia składają obietnice na wyrost, których nie są w stanie uczciwie spełnić. Dlatego uciekają się do lawirowania, tak jak to miało miejsce przy kupnie Neymara. 
Poza tym człowiek jest tylko człowiekiem. Nawet jeśli startuje z całkowicie czystymi intencjami, po czasie ulega pokusom dorobienia na boku. Szczególnie gdy zarządza się nie swoją, ale wartą setki milionów euro organizacją. Kibice i tak wybaczą, bo dla nich liczą się tylko sportowe emocje, nawet osiągnięte za cenę drobnych kompromisów z uczciwością.   



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz