wtorek, 23 grudnia 2014

Dobra runda Wisły

fot. radiokrakow.pl
Z dużymi obawami kibice Wisły rozpoczynali sezon. Od dłuższego czasu za klubem ciągną się konsekwencje błędów z przeszłości rzutujące na obecną sytuację. Cel jaki postawiono przed drużyną brzmiał: europejskie puchary, lecz nie wszyscy traktowali to w 100% serio. Mówiono raczej o kolejnych 12 miesiącach budowania ekipy na przyszłość. Czas pokazał, że ambicje znalazły pokrycie w rzeczywistości.   
Pierwsza część rundy przeszła wszelkie oczekiwania. Nikt nie potrafił znaleźć recepty na Białą Gwiazdę. Gra nie zawsze wyglądała oszałamiająco, ale zdarzały się mecze, na przykład z Lechem, które mogły się podobać kibicom. Szczególnie na pochwały zasłużyli gracze ofensywni, zwłaszcza Stilic i Brożek. Obrona rzadko zachowywała czyste konto, choć obawiano się znacznie gorszej postawy tej formacji.
Problemy zaczęły się tradycyjnie po przerwie na reprezentację. Franciszek Smuda jest znany z tego, że w tym okresie dokręca piłkarzom śrubę. Co prawda pierwszy mecz po wznowieniu rozgrywek udało się wygrać, ale krakowianie rywalizowali wtedy z beznadziejną ekipą Zawiszy. Już wtedy było widać, że coś z formą jest nie tak. Bydgoszczanie bezlitośnie ogrywani przez kolejne zespoły sprawili spore trudności drużynie z grodu Kraka. Zawisza wyszedł nawet na prowadzenie 2-1, ale końcówka należała już do Wisły, która ostatecznie zwyciężyła 4-2.
Później rozpoczął się najgorszy czas dla 13-krotnego mistrza Polski w minionej rundzie. Z Legią długo toczyli wyrównany, aczkolwiek bezbarwny bój. Gol ze spalonego Orlando Sa ustawił mecz, zmuszając Wiślaków do ryzyka i odsłonięcia się. Efektem były dwie bramki stracone w doliczonym czasie. Równie nudny przebieg miały derby. Gdy kibice szykowali się już do opuszczenia stadionu przy Kałuży, Covilo wyskoczył najwyżej i głową skierował piłkę do siatki. Na dokładkę przy Reymonta wygrała Jagiellonia i coraz głośniej zaczęto się domagać zmiany trenera. Szczęśliwie dla Smudy wypadła kolejna pauza w Ekstraklasie, w której zdołał uspokoić szyki. Zaraz po niej Wisła rozgromiła Górnika Zabrze, a temat nowego szkoleniowca zniknął tak szybko jak się pojawił.    
Końcówka to gra w kratkę. Zespół dysponujący wąską kadrą, praktycznie nie stosujący rotacji popadł w problemy fizyczne. Zdarzały się spotkania, gdzie krakowianie spacerowali niemal przez 90 minut. Wydłużenie ligi ewidentnie nie posłużyło drużynie Smudy. Ostatecznie udało się jednak dociągnąć na miejscu, które wiosną pozwoli powalczyć o europejskie puchary. Bilans 9-5-5 jest niezły, choć trzeba więcej wymagać od Wisły w meczach na własnym obiekcie. Tylko cztery zwycięstwa przy Reymonta to zdecydowanie za mało.  
Białą Gwiazda ciągle jest uzależniona  od duetu Stilic-Brożek. Jeśli Bośniak nie błyszczy, cała drużyna gra zauważalnie słabiej. Gdzieś przepadł Łukasz Garguła, który tylko w Poznaniu pokazał klasę. Chyba na murawie nie ma miejsca dla dwóch rozgrywających. Pod względem dorobku bramkowego najlepszą rundę od kilku lat zaliczył Boguski, ale to tylko statystyka, bo były reprezentant częściej irytował swoją postawą, niż wnosił coś pożytecznego. Zresztą podobnie jak dwaj Haitańczycy. Przeważnie grali bardzo chaotycznie, co do szału doprowadzało Franciszka Smudę. Nadzieje wiązano z Tomaszem Zającem, ale nie wykorzystał szans otrzymanych od trenera i raczej trafi na wypożyczenie. Cichym bohaterem był Burliga, grający solidnie w obronie oraz mocno wspierający ataki Wiślaków. Po początkowych problemach zaaklimatyzował się Richard Guzmics. Jego fatalne zachowanie dało Cracovii rzut rożny, po którym strzeliła bramkę. Walnął też swojaka przeciwko Koronie. Finisz jesieni był już znacznie bardziej udany. Węgier stanowił solidne ogniwo defensywy i często uzupełniał Głowackiego na środku obrony.              













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz