niedziela, 23 listopada 2014

Krok od przepaści

fot. dualspor.zq.pl
Żużlowa Ekstraliga zaczyna sypać się jak domek z kart. Po sensacyjnej zapowiedzi prezes Marmy Rzeszów Marty Półtorak o odejściu ze speedwaya, podobną decyzję rozważa Krystyna Kloc ze Sparty Wrocław. Jest to jakiś paradoks, że o przyszłości typowo męskiego sportu, zdecydują dwie kobiety. 
Mało kto wierzył w pierwsze deklaracje pani Półtorak. Przecież nie po to się awansuje do najwyższej klasy rozgrywkowej, żeby nawet nie podjąć rękawicy. Tłumaczono sobie, że rzeszowscy włodarze chcą uzyskać finansowe wsparcie od miasta i dopuszczają się swoistego szantażu. Podobno też, w miejsce firmy Marma mieli wejść inni sponsorzy. Jakoś ich nie widać.  
Najgorzej, że jeśli przyjrzeć się uzasadnieniu tej decyzji pani prezes, trzeba przyznać jej rację. Zwracała uwagę na nieefektywność spółki zarządzającej rozgrywkami Ekstraligi. Panowie Stępniewski i Kowalski znaleźli sobie ciepłe fotele, nie dając w zamian właściwie nic. Przez lata pozwalano na planowanie przez kluby budżetów, nie mających pokrycia w rzeczywistości. Rosnące wydatki stały się kołem młyńskim uwiązanym u szyi większości drużyn.    
Druga sprawa to atrakcyjność rozgrywek. W kolejnym roku Ekstraliga prawdopodobnie bardzo mocno się podzieli na zespoły walczące o medale oraz resztę mającą za cel jedynie utrzymanie. Będzie więcej meczów o nic, w których kwestią będzie tylko czy faworyt wygra różnicą 26, czy 30 punktów. Kibice nie chcą oglądać czegoś takiego, co z kolei przełoży się na mniejsze wpływy z biletów. Znowu normą będzie wystawianie składu juniorów, jak to robiła Częstochowa?   
Krystyna Kloc zwraca uwagę na niewielki wpływ klubów, na to co się dzieje w lidze. Ludzie inwestujący własne pieniądze w sport, mają być zakładnikami działaczy. To sytuacja rodem ze słusznie minionej epoki. Obecnie nie ma szans aby to działało. Prezes PZM Andrzej Witkowski jest bardziej namiestnikiem władz światowych na Polskę, niż liderem lokalnego środowiska motorowego. Z jednej rundy GP na Stadionie Narodowym wyżywi się może on sam, ale nie cała dyscyplina.
Jaki jest plan B, jeśli rzeczywiście Rzeszów i Wrocław nie przystąpią do Ekstraligi? Obawiam się, że nic takiego nie ma. Pewnie pojedziemy w szóstkę, co radykalnie zmniejszy zainteresowanie rozgrywkami żużlowymi. Częstochowa i Gdańsk dopiero z hukiem zleciały. Bydgoszcz od kilku lat nie może się pozbierać finansowo. Również Gniezno odpokutowuje jeden sezon spędzony w elicie. Tylko Ostrów byłby ewentualnie chętny, by uzupełnić skład Ekstraligi, ale po tym co się stało na meczu z Wandą, ich obecność zahaczałby o kompromitację.  
Rozwiązaniem awaryjnym byłoby wprowadzenie, przynajmniej na jakiś czas salary cap. To rozwiązanie stosuje się między innymi w amerykańskim ligach zawodowych. Polega ono na wprowadzeniu limitu wydatków, a po jego przekroczeniu płaci się karę na rzecz klubów, które zmieściły się w wyznaczonej puli. Przykładowo jeśli ktoś przeszarżował o milion złotych, drugi milion musi oddać do podziału reszcie rywali. Może udałoby się w ten sposób zamrozić wzrost kosztów i przeczekać trudniejsze czasy, dając oddech biedniejszym ośrodkom.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz