piątek, 27 lutego 2015

Czemu Anglicy zbierają baty?

fot. dailymail.co.uk
Na przełomie lat 70 i 80 angielskie drużyny wygrywały Puchar Europy sześć razy z rzędu. Po roku przerwy, gdy trofeum zgarnęło HSV, Liverpool ponownie był najlepszy w rywalizacji drużyn Starego Kontynentu. Potem nastąpił okres izolacji brytyjskiego futbolu, choć nie miało to wiele wspólnego z XIX-wieczną polityką Imperium, które samo wybrało odseparowanie od spraw Europy. Wręcz przeciwnie, kluby z ojczyzny futbolu zostały pozbawione możliwości uczestniczenia w rozgrywkach na skutek nagannego zachowania chuliganów, którzy doprowadzili do tragedii na Heysel.  Nawet kiedy kara dobiegła końca okazało się, że reszta rywali uciekła na sporą odległość i Anglicy wcale już nad nimi nie dominują. Przez 15 lat żadna ekipa reprezentująca Albion nie zaszła nawet do finału Ligi Mistrzów, czy Pucharu UEFA, nieliczne sukcesy odnosili tylko w Pucharze Zdobywców Pucharów. Klątwę  przełamały dopiero Czerwone Diabły zwyciężając na Camp Nou Bayern, a dwa lata później Liverpool dorzucił drugie, pod względem ważności europejskie trofeum. Jednak o seryjnym wygrywaniu nie było już mowy, coraz mocniej naciskały zespoły z Półwyspu Iberyjskiego.  
Trzeba jednak powiedzieć, że nie nastąpił jakiś gigantyczny kryzys. Piłkarze z Anfield Road sięgnęli po swój piąty Puchar, Łużniki były świadkiem wewnątrz angielskiego starcia, a praktycznie co roku, któryś reprezentant Premier League dochodził do finału. W ostatnich dziesięciu latach tylko trzy razy zabrakło ich podczas decydującego meczu, z kolei Ligę Europy niedawno wygrała Chelsea.
Mimo to od Anglików wymaga się więcej. Kompromitację z sezonu 2012/13, kiedy wszystkie drużyny odpadły przed ćwierćfinałem można uznać za jednorazową, lecz coraz trudniej oczekiwać zwycięstw Synów Albionu. Szczególnie jest to widoczne gdy muszą rywalizować z zespołami hiszpańskimi. Ostatni finał zakończony na ich korzyść miał miejsce na początku wieku, za sprawą wiktorii Liverpoolu nad Alaves, a jeśli chodzi o Puchar Europy to tuż przed stanem wojennym Kenny Dalglish i spółka pokonali Real Madyt.
Obecny sezon raczej nie zapisze się do annałów angielskiej piłki. Właściwie już tylko londyńczycy prowadzeni przez Jose Mourinho mają szansę na wywalczenie kontynentalnego prymatu. The Reds skończyli swój udział jeszcze w starym roku, a teraz zdążyli się pożegnać również z Ligą Europy. Manchester City oraz Arsenal jedną nogą znajdują się poza burtą, szczególnie Kanonierzy mają powody do wstydu, bo Monaco uchodziło za najsłabszą drużynę spośród zwycięzców grup. Po Obywatelach też można było się więcej spodziewać, nie chodzi nawet o wynik, ale o bezradność jaką zaprezentowali przeciwko Barcelonie. 
Podobnie w Lidze Europy tylko jeden klub z Premier League może dotrzeć do meczu finałowego na Stadionie Narodowym. Będzie to strasznie trudne, bo Everton jest notowany mniej więcej w połowie pozostałej stawki. Teraz trafił im się dosyć łatwy rywal, więc ćwierćfinał pozostaje  realny, natomiast wszystko ponadto trzeba rozpatrywać jako niespodziankę.
Hull pożegnało rozgrywki po dwumeczu z Lokeren, natomiast Tottenham powalczył z Fiorentiną tylko u siebie, wyjazd zakończył się gładka porażką. Zresztą generalnie w LE Anglikom przychodzi znacznie trudniej zwyciężanie przed obcą publicznością.
Często wspomina się, że nie wszystkie kluby są szczególnie zainteresowane grą na II froncie europejskim,  znacznie więcej zaangażowania wkładając w rodzimą ligę. Trudno się nawet dziwić, gdyż pod względem finansowym dobra postawa we własnym kraju bardziej się opłaca. Oficjalnie przyznał to kiedyś Harry Redknapp jeszcze jako trener Kogutów nazywając Ligę Europy dopustem Bożym. Chyba rzeczywiście coś jest na rzeczy, bo podejrzewam że fani The Toffees woleliby wygrać derby, niż jakiś tam puchar wywalczony na kontynencie. Tendencje izolacjonistyczne ciągle są obecne.       
Jose Mourinho zwrócił też uwagę na inny aspekt. Premier League nawet jeśli nie jest najmocniejszą ligą, to zdecydowanie najbardziej intensywną. Przerwa zimowa nie występuje w dodatku specyfika tych rozgrywek sprawia, że co tydzień trzeba stoczyć bitwę o trzy punkty. Wzajemne wykrwawianie powoduje brak sił podczas zmagań międzynarodowych. Być może bez reformy terminarza Anglicy będą musieli liczyć tylko na słabszy sezon niemieckich i hiszpańskich potęg, a na kolejny sukces znowu poczekają 15 lat.    
     













             

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz